Przegłosowanie ustawy budżetowej w trakcie słynnego „posiedzenia kolumnowego” przykryło wszystkie inne projekty prawne, które zostały tego dnia uchwalone przez Sejm. Po cichu, bez zbędnego rozgłosu Prawo i Sprawiedliwość przepchnęło dzięki temu nowelizację ustawy o instytutach badawczych, która los polskich innowacji uzależnia od widzimisię ministrów.
We wspomnianej nowelizacji aż roi się od absurdów. Dyrektorzy instytutów mianowani bez konkursów przez nadzorujących ich ministrów? Dlaczego nie. A zastępcy? Ci będą mogli zostać powołani również na podstawie arbitralnej decyzji kierującego resortem. Zgoda dyrektora nie będzie, rzecz jasna, potrzebna. Żeby nie mnożyć niepotrzebnych restrykcji wobec kandydatów, PiS usunął również artykuł, który mówił o konieczności swobodnego komunikowania się w języku obcym. Uzasadnienie? „Byłyby trudności techniczne w nagłym zweryfikowaniu tej umiejętności”.
O co dokładnie chodzi? Instytuty badawcze zostały stworzone w miejsce jednostek badawczo-rozwojowych w 2010 roku. Zajmują się prowadzeniem badań naukowych oraz wdrażaniem w życie ich efektów. Od samego początku stały się celem obecnego rządu, który powołuje się na raport NIK-u mówiący o tym, że ośrodki nie wykorzystują swojego potencjału badawczego. – Instytuty badawcze w niewielkim stopniu realizują swoją misję przybliżania nauki do biznesu – podkreślał wicepremier Morawiecki w „Strategii odpowiedzialnego rozwoju”. Sposób w jaki Prawo i Sprawiedliwość zamierza je uzdrowić przywodzi jednak na myśl znane powiedzenie o leczeniu dżumy cholerą.
– Mam dużo dobrej woli i staram się dostrzec chęć poprawy, ale skuteczność tej ustawy jest, delikatnie mówiąc, problematyczna – komentuje dla INN:Poland prof. Michał Kleiber. Były prezes Polskiej Akademii Nauk podkreśla, że nie jest przeciwnikiem reform. – Instytuty badawcze mają bardzo bogatą tradycję, ale świat idzie do przodu i należy mu się z uwagą przyglądać – opowiada. Jego zdaniem, propozycje regulacyjne, które przyznają tak duży wpływ ministrom nadzorującym poszczególne instytuty badawcze, to jednak krok w złą stronę.
– Minister powinien mieć oczywiście dużo do powiedzenia, ale nie sądzę żeby powinno to następować poprzez wskazywanie palcem kandydata, szczególnie w momencie, w którym zostają obniżone wymagania dotyczące jego kompetencji – zauważa Kleiber.
Poza opisanymi na początku tekstu nowinkami w projekcie ustawy pojawia się również szereg mniejszych zmian. Do tej pory dyrektor instytutu musiał na przykład legitymować się co najmniej tytułem doktora habilitowanego, teraz do objęcia posady wystarczy mu tytuł doktora. Minister ma także wyznaczać co najmniej połowę rady naukowej (do tej pory było to 40 proc.), a jej przewodniczący będzie wybierany właśnie spośród tych nominatów. – To sposób na zdominowanie rady – twierdzi Kleiber.
W myśl przegłosowanych przez Sejm przepisów, instytuty zostają więc de facto odarte z resztek autonomii, czego przedstawiciele rządu nawet nie starają się ukryć. – Ustawa stwarza możliwość swobodnej wymiany władz tych instytutów. Jeżeli gdzieś potrzebna jest zmiana pokoleniowa w polskiej nauce, to z całą pewnością właśnie w instytutach badawczych – przekonywał na antenie Radia Zet minister nauki Jarosław Gowin.
W trakcie konsultacji społecznych projekt został zmasakrowany m.in. przez Polską Akademię Nauk i Sąd Najwyższy. Ten drugi stwierdził nawet niezgodność projektu z Konstytucją RP, która zapewnia obywatelom równy dostęp do służby publicznej.
– Projektowane rozwiązania wzorowane są na regulacjach obowiązujących w latach 1951–1985(…) Z tego punktu widzenia opiniowane rozwiązania cechuje wyraźny regres w stosunku do uregulowań obecnie obowiązujących. Nie wydaje się przy tym, ażeby – jak wskazują projektodawcy – proponowane zmiany gwarantowały najwyższą jakość kadry zarządzającej. Wydaje się, że jest dokładnie odwrotnie – czytamy w opracowaniu Biura Studiów i Analiz SN.
Posłowie na wszelkie apele pozostali jednak głusi. Rada Główna Instytutów Badawczych wystosowała więc pismo do marszałka Senatu. Skarży się w nim na pominięcie w procesie konsultacji społecznych i daje do zrozumienia, że obecne zapisy godzą w wolność badań naukowych w Polsce.
A zapowiada się, że to nie koniec "dobrych zmian". Rząd pracuje nad powołaniem Narodowego Instytutu Technologicznego, który ma skupić instytuty o największym potencjale. NIT miałby zająć się wspieraniem działań, które zostaną uznane za priorytetowe dla państwa, swoistym zapleczem naukowym dla planu Morawieckiego.
– Diabeł tkwi w szczegółach. NIT byłby gigantycznym tworem, którym ciężko byłoby sterować. Nie widzę potrzeby tworzenia jednego, wielkiego instytutu, widziałbym tu raczej mniejsze połączenia instytutów badawczych – komentuje Kleiber.