– To prawda. Mam kolegę taksówkarza. Ostatnio wiózł kilka osób z lotniska w Warszawie do Łodzi. Oczywiście zrobił to z wyłączonym licznikiem, po umówieniu ceny. Wie pan ile wynegocjował? 200 dolarów, choć początkowo upierali się przy 100. Licznikowo wyszłoby grubo ponad 1000 zł. Trzecia strefa, na dodatek to było święto. U mnie za ten kurs klient zapłaciłby ok. 300 zł. A ja zarobiłbym na czysto może kilkadziesiąt złotych. Nawet nie chce mi się liczyć – mówi mi Michał, jeden z kierowców
Ubera. Za kilka tygodni wyjeżdża pracować za granicę. Z Uberem nie wiąże już planów.
Michał ma rację. Cena przejazdu z Warszawy do Łodzi to dokładnie 299 złotych. Prowizja firmy wynosi w Polsce 25 proc., czyli w tym przypadku 75 zł. Koszt paliwa (benzyny) w obie strony to ok. 100 zł. Do tego dochodzą jeszcze
podatki. Zgrubna kalkulacja wskazuje na to, że faktycznie w kieszeni zostało by mu mniej, niż 100 zł. Jako taksówkarz zarobiłby sporo więcej.
– Ale nie dla wszystkich. Są kierowcy, którzy bardzo lubią jeździć na dłuższe trasy i jest to dla nich atrakcyjne finansowo – to głównie zależy od auta, jakie mają. Ale są też kierowcy, którzy nie chcą akceptować takich kursów z miasta do miasta. I nie ma z tym najmniejszego problemu, nie muszą akceptować takiego zlecenia. Co więcej, z naszych informacji wynika, że takie długie kursy to jedynie ok. 1 proc. wszystkich przejazdów a sam pasażer wcześniej dzwoni do kierowcy z pytaniem, czy podejmie się usługi – mówi w rozmowie z INN:Poland Magdalena Szulc, zajmująca się PR-em firmy Uber.