Twórcy Makaruna zaczęli swoją przygodę z biznesem od wykopania drzew stojących nieopodal kampusu Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i postawienia przyczepy. Zmysł handlowca podpowiedział im, że nie ma prostszego sposobu na zarobek, niż zaoferowanie studentom szybko dostępnego i zdrowego jedzenia w trakcie juwenaliów. Kilka lat później szykują się do otwarcia pierwszego lokalu franczyzowego za granicą. W Polsce mają ich już ponad 20.
Skojarzenia z Subway'em same cisną się na usta. Twórcy Makaruna, tak samo jak Fred Da Luca, rozpoczęli swój biznes od okolic uniwersyteckiego kampusu. Postawili również na zdrową żywność, dostępną dla klienta od ręki. I wreszcie – oparli swój model biznesowy o franczyzę.
– Wykopaliśmy drzewa stojące na prywatnej działce tuż obok kampusu AGH w Krakowie. Postawiliśmy tam używaną przyczepę za 8 tys. zł, zrobiliśmy prowizoryczną kanalizację i zaczęliśmy sprzedawać makaron, który gotowaliśmy, na 8 metrach kwadratowych – opowiadają o swoich początkach twórcy Makaruna. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Polacy otworzyli ten lokal w maju – tuż przed juwenaliami. Schodziło nawet do 1000 porcji dziennie. Biznes trójki znajomych z przemyskiego ogólniaka - Przemysława Tymczyszyna, Marcina Kurpiela i Marcina Szworaka ruszył z kopyta.
– Potrafiliśmy pracować nawet 18 godzin dziennie. Jednocześnie mieszałem rękoma makaron w dwóch dużych garnkach, głową opierałem się o ścianę. Myśleliśmy o naszym pomyśle jak o gotowaniu makaronów dla siebie, tylko w dużych ilościach – mówi Szworak.
Na czym polegała innowacyjność ich pomysłu? Polacy postanowili serwować makaron w papierowych kubkach. Miało być szybko, zdrowo i smacznie. – Tak żeby nikt nie zarzucił nam, że w domu przygotuje sobie lepsze - mówią. Jak widać po efektach, inicjatywa trafiła w gusta osób rozczarowanych dotychczasowym poziomem ulicznych potraw.
Idea narodziła się w głowie podczas zagranicznych podróży. – Pomysł wyszedł od Przemka, który zwrócił uwagę na dużą popularność makaronów oraz punktów typu fast-food z jedzeniem na wynos – mówi Szworak.
Po początkowym sukcesie Polacy postanowili zaryzykować. Jeden sprzedał motor, drugi wziął kredyt z banku. Wszyscy czerpali pieniądze z oszczędności swoich i rodziny. Oparte o przepis mamy jednego z założycieli makarony zaczęły robić furorę. Makarun otworzył cztery lokale w Krakowie, szybko jednak przestawił się na model franczyzy.
Skąd taka decyzja? – Nie chcieliśmy się przeprowadzać – przyznają z rozbrajającą szczerością. Po chwili dodają jednak, że taka forma ekspansji miała także uzasadnienie ekonomiczne.
Po dwóch latach od rozpoczęcia działalności zdecydowali się podnieść cenę. Jak przyznają, wstrzymywanie się z tą decyzją tak długo kosztowało ich sporo pieniędzy. – Myśleliśmy ponad 2 tygodnie. Podniesienie ceny jednego kubełka o złotówkę czy dwie to wbrew pozorom bardzo poważna decyzja. Brak tej decyzji już na starcie kosztował nas równowartość dwóch mercedesów - opowiadają.
Kolejnym, po Krakowie, przystankiem na mapie Polski okazał się Rzeszów, wtedy też zespół opuścił Marcin Kurpiel. Biznes działał już jednak na pełnych obrotach. Dzisiaj twórcy Makarun mają podpisane umowy z 23 franczyzobiorcami. Na początku 2017 roku otworzyli nowe punkty w Warszawie i Katowicach.
Postawili na rzucający się w oczy design. Kubełki Makaruna mają bowiem charakterystyczną, intensywnie pomarańczową barwę. – To zamierzony efekt. Uznaliśmy że będzie zwracał na siebie uwagę. Nie ma lepszej reklamy niż człowiek, który trzyma ją na wysokości 1,5m. Inne fast-foody też bazują na wyróżniających się kolorach. Proszę spojrzeć np. na McDonald's – przekonuje Szworak.
Teraz dwaj Polacy ruszają na podbój zagranicy. – W marcu 2017 rusza nasza franczyza w galerii handlowej w Hamburgu. Podpisaliśmy również umowę w irlandzkim Limerick – mówi. Szworak. Ale rozmowy trwają. Twórcy Makaruna twierdzą, że zainteresowanych jest około 60 przedsiębiorców. Najwięcej w Rumunii, zapytania spływają jednak również z Czech, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, a nawet tak odległych kierunków jak Kalifornia i Kanada.
– Ogłaszaliśmy się na portalach franczyzowych i na pokładach Wizzaira. Niedawno zgłosiło się do nas nawet dwóch włoskich przedsiębiorców. Możliwe więc, że będziemy gotować makaron dla kraju, których uchodzi za jego stolicę – śmieje się Tymczyszyn.
Przedsiębiorcy liczą również na umocnienie swojej pozycji w kraju. – Była moda na pizzę, kebaby, sushi, a ostatnio burgery. Pora na makaron. Nie wiemy kiedy nadejdzie moda na makarony, ale kiedy to się stanie, chcemy być gotowi – deklaruje Szworak.