Dekret Trumpa jest antyamerykański i uderza w podstawy naszego biznesu – mówią zirytowani szefowie największych firm USA. I zdecydowanie reagują. Uber da 3 mln dolarów na ochronę prawną swoich pracowników, Lyft – 1 mln, a Starbucks deklaruje zatrudnienie 10 tys. imigrantów.
W piątek wieczorem nowy prezydent USA, Donald Trump podpisał dekret, który czasowo zawiesza przyjmowanie imigrantów do Stanów, a także zabrania wjazdu do kraju obywatelom siedmiu państw muzułmańskich. Są to Iran, Irak, Somalia, Sudan, Syria i Jemen. Ich obywatele nie wjadą do Stanów, nawet jeśli mają ważne wizy pobytowe lub stałe.
Decyzja Trumpa wzbudziła oburzenie nie tylko wśród polityków, ale i znacznej części amerykańskich biznesmenów. No i spore zamieszanie, bo agencje rządowe nie za bardzo wiedzą jak je interpretować i czy mają już rozpoczynać deportacje.
Na dodatek dekret Trumpa zawiesił program, ułatwiający podróże dla często latających do USA obywateli 38 innych państw, w tym na przykład Australii, Francji czy Islandii. Chodzi o turystów, ale i biznesmenów – wielu z nich musi się stawić w ambasadzie USA w swoim kraju, by odnowić możliwość jeżdżenia do Stanów.
Te decyzje ostro poruszyły amerykański świat biznesu, często opartego na pracownikach z całego świata. Niejednoznaczne interpretacje przepisów sprawiają, że nie wiadomo, czy część pracowników nie musi opuścić USA. Dotyczy to szczególnie branży technologicznej.
Największy bałagan powstał w wyniku reakcji Ubera. Firma od razu zaoferowała 3 mln dolarów na ochronę prawną swoich współpracowników i 30 proc. zniżki na kursy na lotnisko JFK – w domyśle dla tych, którzy będą musieli opuścić Stany. Zbiegło się to ze strajkiem 19 tys. nowojorskich taksówkarzy, którzy w tym samym czasie protestowali przeciwko nowemu prawu Trumpa. Większość z nich to muzułmanie i imigranci. W deklaracji strajku napisali, że zakaz wjazdu jest niekonstytucyjny, wpisuje się w retorykę nienawiści i islamofobii. I że już teraz - wedle statystyk - są 20 razy bardziej narażeni na morderstwo, niż przedstawiciele innych zawodów.
Zniżka na kurs podczas strajku taksówkarzy postawiła Ubera w bardzo złym świetle, przez social media przetoczyła się akcja #DeleteUber. Użytkownicy aplikacji masowo usuwali ją ze swoich telefonów. Firma zapewniła, że to nieporozumienie, przeprosiła za zamieszanie i obiecała rekompensaty tym, którzy ucierpieli na strajku kierowców.
Na dodatek Travis Kalanick, założyciel Ubera wszedł do rady ekonomicznej Trumpa, podobnie jak Elon Musk, szef Tesli. Decyzja prezydenta postawiła ich obu w niezręcznej sytuacji. Musk – tak, jak Kalanick – skrytykował prezydencki dekret. "Wiele osób, w które uderza ta decyzja Trumpa, wspiera USA. Nie zrobili nic złego, wręcz przeciwnie, nie zasługują na to, by ich wyrzucać" – stwierdził szef Tesli.
Również największy rywal Ubera, firma Lyft, zadeklarowała stworzenie funduszu dla ochrony swoich pracowników – w wysokości 1 mln dolarów. Z kolei przedstawiciele Starbucksa zapowiedzieli, że chętnie zatrudnią nawet 10 tys. imigrantów w swoich lokalach.
Słów krytyki pod adresem Trumpa oraz deklaracji wsparcia i obrony swoich pracowników nie szczędzą też przedstawiciele innych wielkich firm. Reed Hasting, szef Netfliksa, nazwał decyzję Trumpa antyamerykańską, dodając, że zagrozi ona bezpieczeństwu państwa, zamiast je poprawić. Szef Facebooka, Mark Zuckerberg, napisał, że jest dumny z tego, że jego pradziadkowie pochodzą z Niemiec, Austrii i Polski, a rodzice jego żony są uchodźcami z Wietnamu i Chin. Dodał, że jest zasmucony i rozżalony decyzją prezydenta.
W podobnym tonie wypowiedział się także Tim Cook, szef Apple’a. Jack Dorsey, założyciel Twittera, przypomniał, że 11 proc. syryjskich imigrantów w USA założyło własny biznes – to trzykrotnie wyższy wskaźnik niż wśród obywateli Stanów. W emocjonalnym wpisie dodał "Twitter został zbudowany przez imigrantów wyznających wszystkie religie. Jesteśmy z nimi i zawsze będziemy za nimi stać."
Brian Chesky, założyciel Airbnb, zapowiedział pomoc w znalezieniu bezpłatnych noclegów dla poszkodowanych decyzją Trumpa.