Czy wiedziałeś, że 9 lutego obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pizzy? Albo że Biedronka zajmuje 64. miejsce wśród sprzedawców detalicznych na świecie? My też nie. Do czasu, aż zaczęliśmy śledzić Twitterowe konto Janusza Piechocińskiego. W 2011 roku znalazł prosty przepis na - jak twierdzi - rekord interakcji na Facebooku – założył konto dla każdej z 86 gmin ze swojego okręgu wyborczego, aktywizując w ten sposób lokalnych użytkowników. W rozmowie z INN:Poland były wicepremier opowiada o swojej działalności w sieci, rytuałach zbierania informacji i powodach, dla których udostępnia często niszowe i hermetyczne wiadomości.
Ostatnio udostępnił Pan badania, z których wynika, że 70 proc. dorosłych konsumentów codziennie pije kawę, a 80 proc. wybiera herbatę. Jaki jest cel udostępniania takich informacji?
Fascynuje mnie gospodarka i polityka w ujęciu realnym. Czyli ceny, różnice, kursy, giełdy, tendencje. A nie Madery, Misiewicze czy Macierewicze.
Brakuje w Polsce debaty i edukacji ekonomicznej na poziomie obywatelskim. A internet jest kapitalnym narzędziem do tego. Oprócz świetnych fachowców w wąskich dziedzinach jest morze ludzi, którzy nie wiedzą o wielu sprawach. Więc w ramach misji edukatora i pasjonata ekonomii upowszechniam wiedzę – dla jednych bardzo przydatną, dla innych po prostu sensacyjną.
Z jakim przyjęciem spotykają się Pana wpisy?
30 proc. komentujących w portalach społecznościowych robi to tylko po to, żeby napluć i skrytykować, a nie drążyć temat.
Co Pana zachęciło do korzystania z Twittera czy Facebooka?
Waldemar Pawlak, czyli pierwszy polski polityk doby internetu [śmiech]. Żeby wygrać z nim starcie w demokratycznych wyborach do władz PSL, trzeba było być lepszym też na tym polu. Kiedyś przekazywano informację za pomocy dymu, teraz udział w debacie wymaga korzystania z najnowszych narzędzi. Trzeba tylko pamiętać, jakie informacje chce się przekazywać i jaka jest kultura tego przekazywania.
Martwi to, że kreowane są tematy sztuczne, jednogodzinne, a pomija się to, co jest istotą prawdziwej polityki i prawdziwego życia. Kogoś może to śmieszyć, że po trzech latach będzie można zbierać winniczki na Warmii i Mazurach, albo ile kosztuje uzyskanie kilograma ślimaka w produkcji. Dla ludzi, którzy tak jak ja, siedzą w realnym handlu, to jest bardzo przydatna informacja.
Tworząc swoje treści, zastanawia się Pan nad budowaniem swojej grupy docelowej?
Nie. Czytają i śledzą ci, którzy chcą. Jedyne, na co mam wpływ, to banowanie tych, którzy pod każdym postem piszą „wszyscy jesteście złodzieje”. Zasada jest prosta – trzy wulgarne wpisy to blokada. Eliminuję wredotę, chamstwo i prymitywizm. To statystyka, tak jak krzywa Gaussa – są wariaci, normalni i tacy, którzy się interesują. Ostatnia grupa to jakieś 10-15 proc. Jeśli ich zachęcę luźnym wpisem, żeby zastanowili się dlaczego zezłomowano rekordową liczbę tankowców, to dobrze. Nie rzucam finalnych informacji, tylko fragmenty. Ludzie się burzą, „daj źródło”, komentują. A ja odpowiadam: „poszukaj, poczytaj”. Jednych irytuje to do czerwoności. A u innych wywołałem głód poznania.
I będą drążyć temat.
I bardzo dobrze. Ciekawy nauczyciel to nie ten, który wszystko wyłożył, ale zainspirował.
Woli Pan Twittera czy Facebooka?
A gdzież mnie nie ma [śmiech]. Jestem rekordzistą europejskiego Facebooka – z konta osobistego we wrześniu 2011 roku miałem milion 138 tysięcy interakcji.
Dobry wynik. Skąd się wzięły te interakcje?
Z ciężkiej, dobrze zorganizowanej pracy. Ludzie byli zaskoczeni wynikami PSL w wyborach samorządowych w 2014 roku. Mówiono, że oszukiwaliśmy i kombinowaliśmy. A my wygraliśmy z ruchami politycznymi przez interakcję w przestrzeni internetowej. Zbudowaliśmy piramidę wzajemnego wsparcia dla każdego, kto startował z list PSL-u. Nie mówiąc o tym, że nie kończymy działalności w internecie po kampanii – proszę zobaczyć, ilu kandydatów kończyło aktywność wpisem o podziękowaniu za głosy.
Nie wiem, kto to prowadzi, ale wybiera co pikantniejsze rzeczy i komentarze.
Cieszy Pana taka forma „hołdu”?
To nie jest kwestia tego, czy mnie cieszy czy nie. Ludzie mają ubaw. Co ciekawe, największym zainteresowaniem cieszą się wpisy o alkoholach, wzroście produkcji, konsumpcji, winach owocowych czy zwolnieniach lekarskich.
Jak Pan zdobywa te informacje?
Nie ukrywam, że od lat zaczynam dzień od wejścia na główne światowe giełdy gospodarcze, później pracuję na 16-17 newsletterach Komisji Europejskiej i na kilkunastu portalach z Polski. Zbudowałem jeszcze mechanizm zasysania wiedzy z newsletterów, które później porządkuję i czytam. Jak znajdę coś ciekawego, to wrzucam to do sieci. A kiedy mogę, to chwalę polskie firmy. Jak przeczytam, że Polak zrobił na kciukach 100 pompek, to też udostępnię.