Postanowiliśmy sprawdzić, ile jest romantyzmu w miłości, a ile obiektywnej, zimnej, obojętnej nauki. Jak tomograf pomoże nam upewnić się, że partner nas kocha? Dlaczego spocony partner pomoże nam upewnić się, że jesteśmy zakochani? Czemu gonimy miłostki romanse? O tym rozmawiamy z Angeliką Gumkowską, chemikiem, szefem laboratorium chemicznego Centrum Nauki Kopernik.
W kontekście miłości dużo słyszy się o chemii. Na ile jest to kwestia seksualnej atrakcyjności, a na ile nauki ścisłej?
Tego nikt nie jest w stanie tego określić. Na pewno jednak jesteśmy w stanie zbadać, kiedy jesteśmy zakochani. Używa się do tego metody o nazwie pozytonowej tomografii. Jest w stanie nam pokazać, gdzie nasze neuroprzekaźniki pojawiają się w mózgu.
Napisała Pani, że podwzgórze jest bazą miłości.
Istnieje kilka obszarów mózgu odpowiedzialnych za miłość. One nie są szczególnie duże – mają powierzchnie główki od szpilki. Badanie polega na tym, że obserwujemy magnetyczną aktywność mózgu osoby w tomografie. W momencie, kiedy myśli o pracy, to niewiele się tam pojawia. Kiedy jednak skupi się na ukochanej osobie, i naprawdę ją kocha, ten cały koktajl substancji powoduje, że nasz mózg świeci pod tym tomografem.
I które obszary tak błyszczą?
Przodomózgowie, czyli miejsce skąd wydobywają się wszystkie hormony. Istotny jest również układ limbiczny, który jest obecny u ludzi od prehistorii. Te prastare części mózgu odpowiadają za rozwój, ruch, rozmnażanie czy przedłużanie gatunku. U zwierząt to rzecz nadrzędna, bo determinuje przetrwanie. U nas to wyewoluowało i poza koniecznością rozmnażania się pojawiła się miłość, przyjemność, wszystkie tak zwane motyle w brzuchu.
Jeśli chcemy mieć pewność, że ktoś nas kocha, to musimy zapisać go na tomograf.
Oczywiście [śmiech].
Czyli miłość to tylko reakcja chemiczna, który uderza nam do głowy, a z czasem się wypala. Co dokładnie dzieje się w mózgu, kiedy się zakochujemy?
Bardzo dużo.
Tak po prostu?
Jak większość procesów, które dzieją się w naszym organizmie, jest to związane z cząsteczkami. Jeśli chodzi o miłość, odpowiadają za nią tak zwane neuroprzekaźniki, czyli te, które przesyłają informacje między neuronami. Kiedy jakaś druga osoba zaczyna nam się podobać, w pierwszej kolejności reaguje nasz mózg.
W jaki sposób?
Zaczyna uaktywniać się jeden z naszych neuroprzekaźników, fenyloetyloamina, nazywana narkotykiem miłości. Porównanie wzięło się z tego, że ten związek to pochodna amfetaminy.
Czyli zakochani są na narkotykowym haju.
To wynika z tego, że cząsteczki, które zaczynają działać w mózgu, rozchodzą się po całym organizmie. Fenyloetyloamina działa podobnie jak wspomniana amfetamina. Jesteśmy podnieceni i nadaktywni, pocą nam się ręce, serce nam szybciej bije, kiedy widzimy kogoś, kto nam się podoba.
Co się dzieje później?
Ta cząsteczka jest pierwsza, która pojawia się w naszym mózgu. Wraz ze wzrostem jej poziomu, pojawia się tak zwany hormon szczęścia, czyli noradrenalina. To z kolei pochodna adrenaliny, która pojawia się w sytuacjach stresowych. Rośnie nam ciśnienie krwi i całe ciało zaczyna być coraz bardziej ukrwione. Efektem ubocznym dużej ilości wydzielanej noradrenaliny jest na przykład wzwód u mężczyzn. Albo czerwienienie się kobiet. Już na pierwszy rzut oka wiemy, że coś się dzieje.
A dalej?
Kolejnym czynną substancją jest dopamina. Opanowuje całe ciało, bo jest związana z tak zwaną ścieżką nagrody w naszym mózgu. To oznacza, że cieszymy się na spotkanie z ukochaną osobą, jak byśmy wygrali los na loterii. Zakładamy, że dostajemy coś, co nam się należy, a jest dla nas bardzo wartościowe. Dlatego dążymy do spotkania z tą osobą. Ten miks tych substancji powoduje, że czujemy się szalenie zakochani. Do tego dopamina odpowiada za tak zwaną miłość na śmierć i życie, kiedy jesteśmy w stanie zrobić wszystko dla wybranki lub wybranka.
Dobrze, ale w końcu poziom tych substancji w końcu spadnie. A sztuką chyba jest, by działały jak najdłużej. Jak zrobić, by dopamina wydzielała się po okresie pierwszego zauroczenia?
To nie jest jeszcze koniec, a tak naprawdę początek. Według naukowców, te trzy cząsteczki mogą funkcjonować w naszym ciele od 4 do 18 miesięcy. Wynika to z tego, że niestety, nasz organizm z czasem się od nich uzależni, a one przestają działać. Uodparniamy się. Wtedy nasza miłość może pójść w jedną z dwóch stron.
Jakie są opcje?
Cząsteczki przestają działać, odkochujemy się, nasz romans się kończy.
Albo?
Albo zaczynają działać inne związki. Tutaj mam na myśli hormony, takie jak oksytocyna czy wazopresyna. Działają wolniej, ale w znacznie dłuższym czasie. Oksytocyna na przykład pojawia się u kobiet, które urodzą dziecko. Ich miłość do noworodka wynika z dużego stężenia tego hormonu w ciele. Oksytocyna sprawia, że przebywając z daną osobą, odczuwamy przyjemność i komfort psychiczny.
Czyli to jest gwarant stałego związku?
Jeśli nasza wczesna, burzliwa miłość przemieni się na związek na lata, to zasługa oksytocyny, wazopresyny i odrobiny serotoniny.
Miłość to nic innego jak chemiczny koktajl. Jak w takim razie utrzymać odpowiednie proporcje, by ciągle kogoś kochać?
To nie jest zależne od nas. Nie mamy wpływu na reakcje mózgu i organizmu. Mówi się przecież, że serce nie sługa.
W świetle naszej rozmowy bardziej adekwatnie brzmi stwierdzenie, że mózg to nie sługa.
Można powiedzieć też w ten sposób [śmiech].
Ale nie ucieknie się od miłości w kontekście kulturowym. W naszej kulturze preferowanym modelem związku jest monogamia. Tylko na ile odpowiada to naszej konstrukcji biologicznej?
To już kwestia pewnej presji społecznej. W niektórych kulturach mamy na przykład związki kojarzone, gdzie partnerzy poznają się w momencie ślubu. Po pewnym czasie pewnie się zżyją i będą mogli ze sobą współżyć, ale czy się zakochają to już nie zależy od nas. Może to być związek jak z najlepszym przyjacielem – jesteśmy kilkanaście lat razem, znamy się i możemy ze sobą wytrzymać. Nasz organizm jest skonstruowany w ten sposób, by funkcjonować zgodnie ze swoją biologią. Niestety, nie są to związki monogamiczne. To wymóg kulturowy.
A jaki jest wymóg natury?
By mężczyzna posiadał jak najwięcej potomstwa. A kobieta jest w tej kwestii ograniczona, bo w ciągu roku jest w stanie urodzić jedno dziecko. W tym czasie mężczyzna może zapłodnić wiele partnerek. Biologia i monogamia nie idą zatem w parze.
Wielu moich znajomych kończyło swoje związki z dwóch powodów: albo nie było w nich chemii, albo byli z drugą osobą z przyzwyczajenia.
To wynika też z sygnałów, jakie dostajemy z dzieł kultury. Naoglądamy się filmów, gdzie miłość jest cudowna, namiętna i wieczna. Bombardowana tym przekazem osoba wraca potem z kina do domu i widzi swoje zwyczajne życie. Przez to jej oczekiwania a stan faktyczny zaczyna się rozjeżdżać. Idealna miłość z gazet i seriali jest mocno przekoloryzowana. To nie jest trudne, by znaleźć kogoś, w kim się zakochamy i wejdziemy w tygodniowy romans.
A co jest trudniejsze?
Sztuką jest znaleźć kogoś, z kim przeżyjemy pierwszą falę wielkiej miłości. A potem podsycamy żar związku, by stworzyć coś trwałego. Tylko, że ludzie nie są świadomi, że ważne są więzi na lata, a nie wakacyjne miłostki czy romans w pracy.
Ale biologii się nie oszuka – nie jesteśmy zaprogramowani na monogamię.
To fakt.
I to jest chyba ten wielki paradoks. Chcemy zakochać się na cały życie, ale mężczyzna musi mieć jak najwięcej potomstwa.
W świecie zwierząt też istnieją pary na całe lata. To jest kwestia chęci i dogadania się dwojga osób.
Tylko jak można naukowo sprawdzić, czy do siebie pasujemy? Kryteriów jest sporo.
Temat jest bardzo złożony, bo ważne są tutaj i kwestie społeczne i fizycznego pociągu. Jakiś czas temu przeprowadzono ciekawe badania. Grupa kontrolna pań obwąchiwała grupę panów. Potem stwierdzały, woń którego mężczyzny odpowiadała im najbardziej. Później przeprowadzono badanie DNA obu grup. Okazało się, że kobiety, które wolały zapach konkretnych panów, uzupełniały się z nimi swoją pulą genów.
Teoretycznie, ich potomstwo otrzymałoby najlepszą pulę genów. To pokazuje, że Matka Natura chce, byśmy dobierali się tak, by nasze dzieci było najlepsze genetycznie. W skrócie – szukamy kogoś, kto jest naszym dopełnieniem.
Genetycznym.
Tak.
Skoro o zapachu mowa – mój znajomy spryskiwał się feromonami. Jego zapach miał być wtedy bardziej atrakcyjny dla kobiet. Czy to faktycznie działa?
Cóż, nie ma potwierdzonych badań, że istnieje coś takiego jak feromony. Przynajmniej u ludzi. Wydzielamy pewny zapach – mieszankę potu i soli mineralnych, który jest charakterystyczny dla każdego człowieka. Co ciekawe, możemy w ten sposób sprawdzić, czy jesteśmy w kimś zakochani.
Jak?
Poprzez powąchanie spoconej koszulki partnera lub partnerki. Jeżeli nasze genotypy do siebie pasują, to ten zapach nie będzie nam przeszkadzał. Przeciwnie – będzie nam się podobać.
Test na miłość – wąchanie spoconej koszulki. Ciekawe.
To prawda.
Ale w dobie internetu korzystamy z aplikacji randkowych. A nie poczujemy drugiej osoby przez smartfona. Mamy tylko zdjęcie czy opis. Możemy zakochać się przez Tindera?
Można. Widzimy jego cechy fizyczne i wiemy, czy nam się podoba. Podświadomie dobieramy partnera na bazie wyglądu. Jeśli wygląda na osobę, która sprawia wrażenie, że spełni nasze oczekiwania pod względem budowy wspólnej przyszłości. Kwestia jest mocno indywidualna, bo w grę wchodzi też wiele zmiennych, jak poczucie humoru czy wspólne zainteresowania.
Cóż, nikt nie obiecał, że miłość jest prosta. Dziękuję za rozmowę.