Tam gdzie Biedronka nie sięga, rodzą się inne inicjatywy. W coraz większej liczbie polskich wsi pojawiają się markety pod swojską nazwą „Cho no tu”. Sieć ma już w Wielkopolsce 47 placówek – informują wiadomoscihandlowe.pl.
Wszystkie sklepy działające pod szyldem „Cho no tu” ( w gwarze wielkopolskiej „przyjdź tutaj”) funkcjonują w miejscowościach do 1000 mieszkańców. Takich, w których swoich dyskontów nie otwierają sieci znane z większości polskich miast i miasteczek. Wielkopolskie sklepy rywalizują więc tylko z prywatnymi punktami spożywczymi i - gdzieniegdzie - z siecią Dino.
– W kilku miejscowościach, np. Kozłowie, jesteśmy jedynym sklepem, a kolejny mieści się 2‑3 kilometry dalej i też jest nasz – opowiada „Wiadomościom Handlowym” Tomasz Kaczmarek, koordynator sieci.
Na pomysł wpadł kilka lat temu obecny prezes Piotr Wojciechowski. Mężczyzna na bazie GS-ów stworzył kilka sklepów pod różnymi nazwami np. Bułeczka i Przy Zakręcie. Największą karierę zrobiło jednak wspomniane „Cho no tu”. Wojciechowski ujednolicił więc szyld i rozpoczął ekspansję dostosowując do swoich potrzeb istniejącą infrastrukturę jak stodoły i rozlewnie mleka.
– Wymyśliłem nazwę, idąc w stronę gwary, jaką posługują się okoliczni mieszkańcy. Zauważyłem, że większości z nas przejadły się już obcojęzyczne szyldy w stylu Auchan czy Carrefour – opowiada przedsiębiorca. Samą nazwę zdążył już zresztą opatentować.
Wzorem znanych dyskontów sieć ma również swoją gazetkę promocyjną, wydawaną w nakładzie 12 tys. egzemplarzy. Co znajdziemy w środku? Na przykład puszkę piwa Żubr za 1,79 zł.
Ze względu na małą powierzchnię sklepów i niewielką liczbę klientów miesięczne zyski pojedynczej placówki nie przekraczają 1000 zł miesięcznie. Dlatego plany Wojciechowskiego są bardzo ambitne. Przedsiębiorca chce do 2021 roku przekroczyć liczbę 100 placówek.