Ich produktu pewnie nigdy nie będziesz miał w rękach. Ale jeśli kochasz kino - musisz w nich zainwestować
Karolina Pałys
09 marca 2017, 15:31·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 09 marca 2017, 15:31
Mogliby być ucieleśnieniem startupowego sukcesu: wypatrzyli lukę na rynku i schowali się w garażu, żeby ją przeanalizować. Kiedy z niego wyszli mieli już pierwszy prototyp i kampanię na Kickstarterze. Jak na historię sukcesu przystało, pełna kwota na koncie ACR Systems znalazła się jeszcze zanim zegar zbiórki publicznej skończył tykać. Dzisiaj mają klientów w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji. Powoli planują wejście na giełdę, po drodze korzystając z innowacyjnego, crowdfundingowego, modelu finansowania. Co produkuje ACR Systems? Urządzenie o wdzięcznej nazwie gimbal. 5 sekund na sprawdzenie w Google - czas start.
Reklama.
Zasadę działania urządzenia do stabilizacji obrazu, jakim jest gimbal, wyjaśnić nie jest tak prosto. Dlatego CEO ACR Systems - Max Salamonowicz, podczas spotkań z potencjalnymi inwestorami wcale tego nie robi: - Stosuję dużo lepszą metodę: wręczam nasze urządzenie i daję pięć minut i czekam na okrzyk w stylu: “O rany! To jest magia! - tłumaczy. Wam musi wystarczać film video:
Polski producent gimbali szuka obecnie inwestorów na platformie equity crowdfundingowej Beesfund. Za jej pośrednictwem, społecznym udziałowcem ACR Systems może stać się każdy, nie tylko filmowi pasjonaci i operatorzy-profesjonaliści. Rozwój kinematografii w naszych rękach? Światowej na pewno, bo zanim ta polska wydepta sobie stałą ścieżkę dostępu do największego filmowego rynku świata - polski sprzęt już tam będzie. A może już jest? O to, a także o początki ACR Systems zapytaliśmy Maxa Salamonowicza.
Jesteście podręcznikowym przykładem start-upu: najpierw garaż, potem sukces na Kickstarterze…
Byliśmy. Jesteśmy dokładnie przed tym kolejnym krokiem, kiedy nie powinno się nas już startupem nazywać. Teraz koncentrujemy się na monetyzacji modelu biznesowego, który zbudowaliśmy. Chcemy być przedsiębiorstwem podobnym do niemieckich czy amerykańskich firm z branży przemysłu filmowego, które znajdują swoje miejsce w konkretnej niszy i realizują długoterminowe cele, dostarczając sprzęt lojalnym użytkownikom.
Krótka definicja dla laika - czym jest gimbal?
To urządzenie, bardzo skomplikowane, zarówno pod kątem projektowym, jak i produkcyjnym, które sprawia, że kamera utrzymuje horyzont, jest łatwa w kontroli i dostarcza super-płynny obraz. Gimbal sprawdzi się zarówno podczas realizacji filmu ślubnego, jak i produkcji kinowej – w obu przypadkach zdjęcia będą wyglądały jak wyjęte żywcem z wysokobudżetowej hollywoodzkiej produkcji.
Wasz produkt, który nosi nazwę “The Beast Gimbal”, sam w sobie nie jest innowacją, tylko kolejną generacją gimbali?
Nasz produkt jest innowacją. Sama technologia powstałą około roku 2010. W 2013 nasz amerykański konkurent zaprezentował światu gotowe urządzenie. My szczycimy się tym, i mamy na dowód filmik na Vimeo, że dokładnie w tym samym momencie testowaliśmy identyczne rozwiązanie. Oczywiście, byliśmy wtedy garażowym startupem z ambicjami, mieliśmy inny budżet. Ale nasz pomysł też udało się zamienić w produkt który, owszem, jest innowacyjny.
W czym wasza “Bestia” jest lepsza od konkurencji?
Poszczególne urządzenia różni szereg niuansów, ale na tyle istotnych, że 70 proc. naszych klientów, to użytkownicy, którzy wcześniej korzystali ze sprzętu konkurencji. Szczycimy się tym, bo to świadczy o sile naszego produktu.
Stosujemy algorytmy organiczne, które sprawiają, że obraz po stabilizacji jest niezwykle płynny i naturalny, a nie robotyczny. Mamy również wyświetlacz OLED wraz z klawiaturą bezpośrednio na urządzeniu, co znacznie ułatwia obsługę. Mamy też możliwość pracy w trybie odwróconym. Słuchamy naszych beta testerów - ich sugestie są bezcenne, choć przyznam, że początkowo większość z nich wydawała się nie do końca uzasadniona. W praktyce jednak te “szczegóły” spotkały się z niezwykle ciepłym przyjęciem.
Gdzie sprzedajecie i testujecie swoje produkty - w Polsce, czy raczej na rynkach zagranicznych?
W tej chwili w Polsce mamy tylko dwójkę testerów. Grupa naszych ambasadorów liczy w sumie 20 osób. Większość klientów znajduje się w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji oraz USA, mimo że Stany zaczęliśmy szturmować właściwie niedawno. Udało nam się jednak pozyskać tam fantastycznego partnera. Tam też nasze produkty spotykają się z najcieplejszym przyjęciem.
Już 500 operatorów na świecie naszego sprzętu używa, chwali go i poleca. Poczta pantoflowa działa - cały czas zgłaszają się nowi klienci, co jest dowodem na to, że znamy się na rzeczy.
Klienci wiedzą, że ich sprzęt przyjeżdża z Polski?
ACR Systems to polska myśl techniczna, polskie programowanie - nigdy nie ukrywamy tej informacji, zwłaszcza że, jak się okazuje, na zachodzie mamy bardzo dobrą opinię. Morale w firmie skaczą pod sufit, kiedy spotykamy się z opiniami mówiącymi, że sięgając po polski produkt, sięga się po jakość.
Jak to się stało, że garażowa firma wzięła się za tworzenie przedmiotu pożądania amerykańskich filmowców? Zasiedliliście kompletną niszę.
Tak. I bardzo nam tu wygodnie.
Nie łatwiej byłoby stworzyć coś ogólnodostępnego i szybciutko poodcinać kupony?
Długo zastanawialiśmy się nad stworzeniem urządzenia dla mas - stabilizatora do smartfonu czy kamery sportowej. Zdecydowaliśmy się jednak myśleć perspektywicznie. Bardziej zależy nam na umoszczeniu sobie tego niszowego gniazdka. Chcemy, żeby profesjonaliści traktowali nasz produkt jako naturalny wybór. Lojalność klientów była tym, co nas przekonało.
Wejście na rynek masowy oczywiście wiąże się z dużo większą nagrodą, ale ryzyko z tym związane jest zbyt duże i nie uważamy, że z naszej polskiej perspektywy możemy stawać w szranki z gigantami, obniżającymi koszty produkcji do nieosiągalnego dla nas poziomu. Nasi klienci oczekują jakości i odpowiedniego wsparcia technicznego.
Jak zrodził się pomysł, aby tworzyć profesjonalny sprzęt do stabilizacji obrazu?
Pomysł ojców miał wielu. Technologia gimbali jest znana od bardzo dawna, chodziło o jej odpowiednią egzekucję i przekucie w łatwy w użyciu produkt. Wszystko zaczęło się w 2013 roku, kiedy realizowałem filmy za pomocą drona zauważyłem, że na rynku nie ma urządzenia, które spełniałoby moje wymagania co do stabilizacji obrazu. A że jestem robotykiem, razem z kolegami i koleżankami, zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy tworzyć własne rozwiązanie.
Potrzeba matką wynalazków.
Poniekąd tak. Potem była akcja na Kickstarterze, której przebieg, nie ma co ukrywać, bardzo nas zaskoczył. Chcieliśmy, aby zamortyzowały się nam koszty produkcji pierwszej serii urządzeń. Okazało się, że zakończyliśmy kampanię przed terminem. To był ogromny sukces, który otworzył nam oczy. Poczuliśmy się komfortowo na rynku, upewniliśmy się, że właśnie to chcielibyśmy robić i, co najważniejsze, że rynek chce, żebyśmy to robili.
Chyba polubiliście zbiórki publiczne, bo rozwój firmy również kładziecie w ręce społeczności. Skąd ten pomysł?
Miałem okazję poznać Arkadiusza Regieca, który jest szefem platformy Beesfund, służącej do realizacji equity crowdfundingu. Beesfund pozwala firmom sprzedawać akcje za pomocą emisji publicznej. Jest to fantastyczne narzędzie budowy społeczności inwestorów wokół przedsięwzięcia.
Dotychczas byliśmy na polskim rynku całkowicie nierozpoznawalni - koncentrowaliśmy się na zagranicy. Od pewnego czasu nasz model biznesowy zakłada, że na przestrzeni najbliższych trzech lat rozbudowujemy przedsiębiorstwo, a następnie planujemy debiut na GPW. Z naszego punktu widzenia naturalną koleją rzeczy jest poczynienie ku temu pewnych przygotowań: zmienić spółkę z o. o. w spółkę akcyjną, następnie zebrać grupę pasjonatów, którzy chcieliby tworzyć grupę naszych inwestorów.
A nie boicie się, że tak innowacyjny sposób finansowania plus niszowy produkt to mieszanka wybuchowa? Stawiacie sobie odważny cel - pokonać podwójną barierę nieufności.
Zgadza się. Z drugiej strony, w Wielkiej Brytanii kampanie equity crowdfunding przynoszą bardzo dobre rezultaty. Występujemy w roli firmy edukującej polskich inwestorów, że istnieją również dodatkowe narzędzia inwestycyjne. Na tym etapie jest dla nas bowiem za wcześnie, żeby myśleć o obligacjach czy emisjach prywatnych.
Nigdy nie stroniliśmy od innowacji, a to jest innowacja, jeśli chodzi o rozwiązania związane ze spółkami akcyjnymi. To eksperyment, w którym Beesfund niezwykle nas wspiera. Mam nadzieję, że pójdzie nam na tyle dobrze, że będziemy dobrym przykładem dla innych spółek, które mają aspiracje, aby budować swoją pozycję przed wejściem na giełdę.
Artykuł powstał we współpracy z ACR Systems. Niniejszy materiał ma wyłącznie charakter promocyjny i reklamowy, a rodzaj oferty publicznej nie wymaga udostępnienia prospektu emisyjnego, ani memorandum informacyjnego.