Z korzystania z GMO rezygnują kolejne firmy. Rok temu zdecydowała się na to Piątnica, ostatnio dołączyli do niej dwaj inni giganci branży spożywczej – Mlekpol i Spomlek. Ich śladem z pewnością pójdą kolejne firmy, bo od 2021 roku korzystanie z pasz modyfikowanych genetycznie na terenie Polski ma być zabronione. Jak tłumaczą przedstawiciele tej branży, decyzja jest podyktowana również dużym sceptycyzmem wśród klientów, u których skrót "GMO" wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. O tym, dlaczego taki trend nie zwiastuje nam niczego dobrego, tłumaczy prof. Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN.
Piątnica, a od niedawna również Mlekpol i Spomlek zdecydowały się wyeliminować GMO z paszy zwierząt. Przedstawiciele tych przedsiębiorstw twierdzą, że to podążanie za trendami występującymi w ich branży. Mamy do czynienia z postępem?
Ciężko to rozpatrywać w kategorii postępu. Obecnie sprowadzamy paszę modyfikowaną genetycznie – śrutę sojową – w ilości około 2 mln ton rocznie. Od tej „naturalnej” jest tańsza o około 20-30 proc. Podążanie w kierunku ograniczania paszy modyfikowanej genetycznie będzie oznaczało, że za kilogram mięsa również możemy w przyszłości płacić proporcjonalnie więcej. Bo nie będziemy w stanie wyprodukować dotychczasowej liczby np. kurczaków w dotychczasowej cenie.
Może przynajmniej będziemy odżywiać się zdrowiej?
Nie przeprowadzono do tej pory żadnych badań, które wykazałyby wyższość soi "naturalnej" nad transgeniczną. Ta druga ma jednak atest, a to kosztuje. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że producenci nie reklamują się na zasadzie „nasza żywność GMO jest zdrowsza”. Zręcznie to obchodzą. Tłumaczą klientom, że ich mięso, jajka nie są zmodyfikowane genetycznie, nie mówiąc jednocześnie nic na temat znaczenia tego faktu dla zdrowia.
Nie możemy wyprodukować własnej paszy GMO?
Polska ma świetnie przygotowanych naukowców, którzy znają odpowiednie techniki metody i procedury. Dostarczają produkty gotowe do wprowadzenia na rynek. Nasza legislacja oparta o irracjonalne przesłanki emocjonalne nie pozwala jednak rozwinąć im skrzydeł. Nie produkujemy własnych roślin transgenicznych, zamiast tego dofinansowujemy ich producentów w Argentynie czy Kanadzie. Wolałbym żebyśmy dofinansowywali polską technologię, a nie kształcili naukowców, którzy nie mając perspektyw, wyjeżdżają za granicę. Efekty ich pracy dla zagranicznych korporacji widzimy potem w postaci gotowych produktów, które do nas „przyjeżdżają” i które kupujemy finansując postęp technologiczny na innym kontynencie.
Cała sprawa ma jednak także szerszy kontekst polityczny. Serbski profesora Miodrag Dimitrijević tłumaczył, że otwarcie drzwi dla GMO wiąże się z oddaniem części suwerenności. Kontrolę nad naszym, bezpieczeństwem żywieniowym mieliby przejąć producenci nasion GMO.
Częściowo się z tą opinią zgadzam. To efekt tego, że my jako Polska, a szerzej jako Europa, nie uczestniczymy w tej grze. Nie My, Europejczycy, opracowujemy podstawy, to ktoś inny zgłasza patenty, a na ich podstawie tworzy pasze i żywność zmodyfikowaną genetycznie. I rzeczywiście może nas to słono kosztować.
W obecnej chwili problem jest jednak inny. Europa produkuje zbyt mało białka konsumpcyjnego, które służy do produkcji zwierząt. To powoduje, że musimy szukać go poza granicami Starego Kontynentu. Czy to nie jest ta sama forma uzależnienia?
Zawsze możemy, wzorem wegetarian, całkowicie zrezygnować z mięsa
Nie rozwiążemy problemu głodu na świecie poprzez masowe przejście na wegetarianizm. Wegetarianie zauważają, że zanim kilogram wołowiny trafi do naszej lodówki, trzeba wyprodukować od 5 do 10 kg materiału roślinnego, aby wykarmić nim zwierzęta. Trzeba przyznać, że dzięki 5 kg kukurydzy przeżylibyśmy dłużej niż mając 1 kilogram wołowiny. Ale przechodząc od zimnej logiki do praktyki – widzi pan szansę, aby z 38 mln Polaków zrobić wegetarian?