Statystyka jest bezlitosna: polscy inwestorzy są przeciętnie najmłodsi, a zarazem cieszą się najwyższymi stopami zwrotu z kapitału na tle swoich odpowiedników w innych europejskich krajach. Paradoksalnie jednak, najmocniejszą stroną naszych młodych giełdowych geniuszy jest ich... słabość.
– Kilka lat temu zainwestowałem w akcje PZU, Tauronu i KGHM – opowiada w rozmowie z INN:Poland 40-letni Dominik z Warszawy. – Niewiele potem zrobiłem z tymi akcjami, choć raz na jakiś czas sprawdzam, ile są warte. Pozbyłem się już akcji KGHM, potrzebowałem akurat środków na jakąś bieżącą inwestycję, może nawet na tym zarobiłem, nie pamiętam. Reszta zakupionych akcji leży i czeka na lepsze czasy – śmieje się.
Dominik mógłby być niemal idealnym odzwierciedleniem modelowego polskiego inwestora. Według Ogólnopolskiego Badania Inwestorów nasi rodzimi gracze giełdowi to zwykle wykształceni mężczyźni w średnim wieku (około 41 lat), samodzielnie inwestujący na giełdzie od mniej więcej ośmiu lat i mający w portfelu akcje do siedmiu spółek. Podobnie, jak Dominik statystyczny polski gracz nie uczestniczy w Walnych Zgromadzeniach organizowanych przez spółki, których akcje posiada. Ale może i nie ma potrzeby: w odróżnieniu od Dominika, przeciętny inwestor nie trzyma akcji dłużej niż rok.
Czterdziestolatek na parkiecie
„To może szybki wstęp. Mam 25 lat, i pół, niech będzie. I co? I stwierdziłem, że nie mam zamiaru być jak 90 procent tego świata; no dobra, licząc Chiny – 99 proc. Nie chcę przejść przez życie bez celu i pustego konta do 10 każdego miesiąca (…). Nauczyłem się oszczędzać – doskonale się w tym fachu – uważam, że skuteczne oszczędzanie to podstawa bogactwa, ale więcej o tym później. Wyznaczyłem sobie cel: 1 000 000 PLN w majątku” – wykłada swoje credo bloger, prowadzący na Facebooku profil „Challenge: Milion do 30-tki”.
Jak podkreśla autor „Challenge...”, ma do dyspozycji 25 tys. złotych – oszczędności z dwóch lat. W ciągu kolejnych pięciu chce je rozmnożyć do miliona. Jak? Giełda, złoto, surowce. „Wszyscy zaczynamy z tego samego punktu, z punktu, który nazywa się marzeniem. I to od nas zależy, czy mapa naszych pomysłów jest wystarczająco dokładna, a my sami na tyle sprawni, że nawet w przypadku jej niedoskonałości będziemy w stanie skutecznie improwizować i dążyć skutecznie do wyznaczonego celu” – peroruje autor bloga.
Takich jak on – dwudziestopięciolatków grających na giełdzie – jak przekonują autorzy Ogólnopolskiego Badania Inwestorów, jest jednak coraz mniej: jeszcze w 2009 roku stanowili nieco ponad 25 proc. wszystkich aktywnych graczy w Polsce. W ubiegłym roku grupa wiekowa do 25. roku życia skurczyła się jednak do 7 proc. ogółu inwestorów indywidualnych. W nieco wolniejszym tempie, ale równie konsekwentnie, zmniejszała się grupa graczy w przedziale wiekowym 25-35 lat – z 37,8 proc. w 2009 r. do 27,1 proc. w 2016 r.
Cóż, można by rzec, że giełda zaczyna wchodzić w wiek średni: kolejna grupa wiekowa – 36-45 lat – rozrosła się w tym samym czasie z 19 do ponad 30 proc. Ale to pozory: „potrzeba trochę czasu, żeby zaoszczędzić jakieś pieniądze, którymi można by zagrać”, jak twierdzą nasi rozmówcy. – Polscy inwestorzy wciąż wydają się być znacznie młodsi od swoich zachodnich odpowiedników – podkreśla w rozmowie z INN:Poland Gert Holstege, szef polskiego oddziału holenderskiej firmy maklerskiej Degiro, która na początku lutego przeprowadziła własne badanie oparte na informacjach o 150 tysiącach swoich użytkowników oraz analizie podejmowanych przez nich decyzji. Holstege zastrzega, że być może obraz uzyskany w firmowym badaniu może być skrzywiony: w końcu firma ma charakter platformy online, co przyciąga raczej młodszych niż starszych użytkowników.
Ale i tak różnice są uderzające: olbrzymia większość Polaków, korzystających z usług Degiro to osoby w wieku 35-45 lat, przeszło dekadę młodsze od zachodnich klientów firmy. – Ale na naszej platformie otwierają rachunki nawet klienci w wieku 18 lat – podkreśla Holstege. – Nie doszukujmy się tutaj drugiego dna czy jakiejś wyjątkowości – kontruje z kolei w rozmowie z INN:Poland Jarosław Dominiak, szef Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. – Na „młodość” polskiej giełdy składa się to, że jako instytucja ma ona zaledwie ćwierć wieku. Jesteśmy też mniej zamożni, a więc osoby starsze, które na Zachodzie często wchodzą na giełdę z oszczędnościami życia, u nas trzymają się z dala od parkietu – dodaje.
Patriotyzm inwestorski
Teoretycznie, młodość powinna oznaczać brak doświadczenia i wiedzy, a zatem nietrafione decyzje inwestycyjne. Wbrew pozorom dzieje się zupełnie inaczej – polscy inwestorzy, według Degiro, w styczniu osiągnęli średnią miesięczną stopę zwrotu z inwestycji na poziomie 2,06 proc. – najwyższą w Europie.
Niewątpliwie, ten doskonały wynik to po suma kilku elementów składających się na specyfikę nadwiślańskich inwestorów. Pierwszym z nich jest samodzielność podejmowanych decyzji: tropem autorów blogów „Challenge...” czy „Saminwestuje.pl” nie wahali się samemu podejmować decyzje inwestycyjne, analizować sytuację na rynku czy wyciągać wnioski z dostępnych publicznie materiałów. Co więcej, dzielą się taką wiedzą i swoimi konkluzjami ze swoimi czytelnikami.
Nie mniejsze znaczenie ma „lokalność” polskich inwestorów, jak podkreśla Dominiak, pod względem wierności rodzimym firmom Polacy ustępują w Europie jedynie Szwedom. Nad Wisłą zaś dominują na giełdzie m.in. firmy z sektora wydobywczego – a ceny surowców szły konsekwentnie w górę w poprzednich miesiącach. – Polacy mają większą skłonność do inwestowania swoich środków na rynku lokalnym – potwierdza Holstege. – A to, przynajmniej na początku tego roku, podbijało wyniki: WIG20 w styczniu miał świetną koniunkturę. Przełożyła się na nie zatem właśnie lokalność, choć nasza firma zachęca klientów do rozdzielania swoich inwestycji i ułatwia dostęp do wieku rynków. Na dodatek, w 80 procentach polscy gracze mają tendencję do stosowania strategii „kup i trzymaj”, rozkładając swój portfel na zaledwie 2-3 firmy – dodaje.
Inna sprawa, że według Jarosława Dominiaka zaczynamy doganiać Zachód pod względem zainteresowania dywidendą. – Dziesięć lat temu nasi członkowie kompletnie nie przywiązywali uwgai do tego, jaką dywidendę wypłaca spółka. Kluczem do decyzji był potencjał i wzrost kursu. Dziś, gdy spółki wypłacają dywidendy nawet 10-procentowe, zaczyna się inwestowanie dywidendowe – mówi Dominiak.
To, co dziś jest jednak atutem strategii polskiego gracza: lokalności, dobrej koniunktury na rynku surowcowym, czy wreszcie niezbyt zdywersyfikowanego portfela – jutro może się stać kulą u nogi. Nadzieją pozostaje mobilność nowej generacji inwestorów. – Klienci już nie oczekują od brokerów doradztwa. Sami znajdują informacje, źródła, na których opierają swoje decyzje. A tych przybywa: widzę, jak wiele dzieje się na biznesowych stronach w sieci. Polacy stali się bardzo, bardzo niezależnymi inwestorami, umiejącymi inwestować w ślad za informacjami, które znajdują online – kwituje Holstege.