Gra toczy się o byt stu właścicieli sadów, stu pracowników firmy oraz kilkaset innych etatów. Do walki o przyszłość regionu stanęły trzy panie. Kłopoty finansowe „Owoca Sandomierskiego” – znanego i cenionego producenta owoców i soków, głównie z jabłek – mogą pozbawić pracy setki, jeśli nie tysiące ludzi w okolicach Sandomierza.
Grupa powstała w 2010 roku, z inicjatywy 10 sadowników. Przez kolejne lata przybyło ponad stu kolejnych. W tej chwili grupa dysponuje łącznie 950 hektarami sadów, należących do 112 właścicieli. Nie ma za to płynności finansowej. Jest winna łącznie 62 mln złotych.
Kielecki sąd powierzył misję ratowania firmy trzem paniom z kieleckiego Centrum Restrukturyzacji i Mediacji. Zajmują się tym Justyna Skrzeszewska (prezes), Emilia Polańska (członek zarządu) i Edyta Piątek (finansistka). Ich zdaniem raczej da się ocalić „Owoc Sandomierski” przed upadkiem.
– Sytuacja jest trudna. Mamy swoje pomysły, rysuje się perspektywa, ale sytuacja cały czas się zmienia. Jednoznacznej deklaracji nie jesteśmy w stanie udzielić. Trudności są, ale gdybyśmy nie widziały żadnej szansy dla tej spółki, to byśmy się nie podjęły zadania i złożyły wniosek o umorzenie tego postępowania. Jesteśmy jako firma profesjonalnym doradcą restrukturyzacyjnym i nie będziemy ciągnąć czegoś, co nie rokuje. Nie jest to w naszym interesie, w końcu firmujemy to własną nazwą. Mamy nadzieję, że się uda, ale to nie zależy tylko od nas – mówi w rozmowie z INN:Poland Justyna Skrzeszewska.
Panie z Centrum Restrukturyzacji i Mediacji mają duże doświadczenie w tej działalności. Do uporządkowania finansów podsandomierskiej spółki wyznaczył je jeden z banków wierzycieli, zaś sąd uznał ich kompetencje i oddał im firmę w zarządzanie. Justyna Skrzeszewska i Emilia Polańska restrukturyzacją i stabilizowaniem finansów zajmują się od wielu lat. Trzy lata temu założyły firmę i zodbyły renomę w województwie świętokrzyskim.
Owoc Sandomierski to specyficzna spółka, sadownicy są jej udziałowcami, oddają do niej całą produkcję, Grupa sprzedaje dalej owoce oraz soki. Na początku wszystko szło świetnie, w ciągu dwóch lat w Bilczy w gminie Obarów wyrosła potężna inwestycja. Olbrzymie komory chłodnicze, linie do mycia i sortowania, mycia i pakowania różnych owoców. Grupa sprzedawała owoce i soki nie tylko na krajowym rynku, ale sporo eksportowała. Co ciekawe – nie do Rosji, ale do Europy Zachodniej i na Bliski Wschód (m.in. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Algierii).
Problemy zaczęły się w 2015 roku, pogłębiły rok później i teraz wbiły gwóźdź do trumny firmy. Długi Owocu Sandomierskiego przekraczają 62 mln zł a sadownicy podejrzewają, że to nie wszystko. Oni sami zostali na lodzie. Jako udziałowcy firmy dostarczali jej całą bieżącą produkcję. Są osoby, którym spółka jest winna ponad 100 tysięcy, standardem jest kilkadziesiąt.
Wierzyciele nie mają wątpliwości, że do kryzysu firmy doprowadziło złe zarządzanie spółką przez zarząd. Firma nie miała nigdy problemów ze zbytem swoich produktów. Dostarcza owoce i soki do wielu odbiorców, można je znaleźć w kilku sieciach polskich supermarketów. Problemem stała się zbyt duża liczba zaciągniętych kredytów – największymi wierzycielami firmy są banki.
Dziś trudno ocenić ilu z nich wpadło przez to w tarapaty finansowe. Nie mają środków na bieżącą obsługę swoich sadów, każdy zatrudnia przynajmniej po kilka osób. Po ubiegłym sezonie zła sytuacja całej tej spółdzielni mocno się pogorszyła, sadownicy zaczęli pozywać spółkę. Jej władze starały się przeciągać sprawy.
Jeden z sadowników, Tomasz Olszewski, opowiada o jeszcze jednym aspekcie działalności spółki. Zdarzało się, że drastycznie obniżała ona ceny skupu owoców. Jeden z dostawców zamiast 60 groszy za kilo jabłek dostał 1 grosz. W efekcie zamiast 10 tysięcy złotych za całą dostawę dostał dokładnie 178 złotych – 60 razy mniej.
Sprawa znalazła finał w sądzie. W sprawie działań zarządu toczy się śledztwo, drugi wątek dotyczy tego jak uratować „Owoc Sandomierski” i kilkaset miejsc pracy. Sąd skorzystał z ciekawego i stosunkowo rzadko stosowanego rozwiązania – postępowania sanacyjnego. Na wniosek jednego z banków (wierzycieli) wyznaczył zarządcę. Jest nim Centrum Mediacji i Restrukturyzacji z Kielc.
– Postępowanie sanacyjne zawsze jest korzystniejsze, polega bowiem na restrukturyzacji spółki, czyli ustabilizowaniu sytuacji w tym podmiocie. Co więcej, zmierza ono nie tylko do zawarcia układu z wierzycielami, ale do poprawy kondycji przedsiębiorstwa – mówi w rozmowie z INN:Poland sędzia Monika Gądek-Tamborska, pełniąca również obowiązki rzecznika Sądu Okręgowego w Kielcach.
– W takiej sytuacji jest opracowywany plan, obejmujący analizę stanu spółki, przyczyn problemów, a także wskazywane są środki i mechanizmy do naprawy tej sytuacji. Przedsiębiorstwo cały czas działa, wypracowuje zysk, który pozwala na pokrywanie bieżących kosztów związanych z jego funkcjonowaniem, a zarazem – gdy zostanie wypracowany odpowiednio duży zysk i zostanie zawarty układ z wierzycielami – na spłatę wierzytelności – mówi sędzia Gądek-Tamborska.
– Jeśli postępowanie sanacyjne nie jest możliwe lub się nie powiedzie, mamy do czynienia z postępowaniem upadłościowym, co de facto oznaczałaby likwidację majątku spółki i jego sprzedaży. W grupie wierzycieli tej spółki są wierzyciele, głównie banki, którym jest ona winna duże sumy. Dużo niższe wierzytelności mają dostawcy, czyli udziałowcy. Duzi wierzyciele mają hipoteki i zastawy rejestrowe a więc pierwszeństwo do zaspokojenia wierzytelności – tłumaczy nam pani sędzia.
De facto dla sadowników oznaczałoby to pożegnanie się ze swoimi roszczeniami. Układ z wierzycielami będzie przygotowywany na koniec roku. Do tej pory dostawcy niestety nie dostaną zaległych środków, ale będą mieli regulowane bieżące płatności.
– Podmiot jest jedną z większych grup producenckich, ma bardzo dobrą bazę organizacyjną jeśli chodzi o kwestie techniczne, ma określoną renomę. To niemajątkowa wartość przedsiębiorstwa. Jest więc możliwość wypracowywania zysku. Z punktu widzenia zarządcy i interesie spółki jest ważne, by sytuacja była stabilna i pozwalała na poprawę sytuacji – dodaje sędzia.
Przypomina też, że dostawcy są zobowiązani do realizacji obiecanych dostaw. Jeśli byłyby z nimi problemy, to spółka może sięgnąć po dostawców zewnętrznych.
– Gdyby doszło do upadłości, to sadownicy po prostu nie dostaliby swoich pieniędzy. Wiadomo, że to są wśród nich zarówno duże i stosunkowo bogate gospodarstwa, ale jest też grupa niewielkich rolników. Nie mamy danych ile osób łącznie zatrudniają, ale wiadomo, że sam „Owoc” jest jedną z większych firm w okolicach Sandomierza. Do tego dochodzą jeszcze pracownicy sadowników oraz firm współpracujących – tłumaczy Justyna Skrzeszewska.
– Część z nich już złożyła deklaracje dalszej współpracy, spora część ma zamiar złożyć je na wiosnę. Jest też oczywiście grupa, która nie chce współpracować, z różnych względów. W grupie ponad stu udziałowców, jest to pełen wachlarz różnych przypadków, charakterów, interesów. Część sadowników deklaruje, że nie będzie dostarczać jabłek dopóty, dopóki nie dostaną zapłaty za zaległe dostawy. Ale to jest postępowanie restrukturyzacyjne, przepisy zabraniają nam regulowania starych zobowiązań, nie możemy tego po prostu zrobić, to wynika z przepisów prawa – mówi prezes Centrum Restrukturyzacji.
Praca trzech pań z Centrum polega na codziennym zarządzaniu firmą i redukcji wydatków. Nie planują jednak żadnych zwolnień. Dzięki temu, że Owoc Sandomierski jest obecnie chroniony przed wierzycielami, nie muszą się martwić tym, że majątek spółki zostanie zajęty. Do końca roku mają czas na to, by przekonać dostawców do kontynuowania współpracy i wypracowanie zysku, kóry pozwoli na zawarcie układu satysfakcjonującego wszystkich wierzycieli. Umożliwi to uratowanie firmy przez upadłością. Alternatywą byłoby bankructwo spółki, utrata setek miejsc pracy i sporej części długów, kóre wierzyciele musieliby spisać na straty.
– Wiemy, że udziałowcy są poszkodowani, ale mamy codziennie mnóstwo telefonów od innych wierzycieli. Ci z kolei mówią, że ich nie interesują dostawcy, bo oni są właścicielami tej spółki, powołali zarząd i wiedzieli co robią. A jeśli nie wiedzieli co się dzieje, to nie dołożyli należytej staranności. Każdy ma swoje racje, one są trudne do pogodzenia. Naszym zadaniem jest ich zrozumienie i znalezienie kompromisu – dodaje Skrzeszewska.
Swoją firmę założyła ze wspólniczką Emilią Polańską ponad 3 lata temu.
– W tym czasie zajmowałyśmy się upadłościami likwidacyjnymi i układowymi; mniej więcej tym samym co teraz, ale jako że prawo restrukturyzacyjne działa od roku, to i my zajmujemy się nim od roku. Współpracujemy nie tylko z kobietami, choć w tym przypadku faktycznie sprawami finansowymi zajmuje się dr Edyta Piątek. Z panami też oczywiście pracujemy, ale nasza w dużej mierze jest kobieca – śmieje się Justyna Skrzeszewska.
– Kobietom w biznesie nie jest łatwo. Tu pracujemy na przykład z prezesem, który stworzył tę firmę, pracował w niej od początku. Został odwołany a na jego miejsce wchodzą do zarządu trzy panie. To może rodzić konflikty, ale my z koleżanką jesteśmy certyfikowanymi mediatorami, więc myślę, że sobie poradzimy. A już bez żartów – to się w pracy nad restrukturyzacją bardzo przydaje – dodaje.