Testowałam telefon w cenie niezłego laptopa. Efekt? Ciężko będzie teraz wrócić do "średniaków"
Karolina Pałys
01 marca 2017, 16:06·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 marca 2017, 16:06
Zawód kuriera jest pełen niespodzianek, zwłaszcza jeśli dostarcza się przesyłki, których adresem docelowym jest dziennikarskie biurko. Na przykład, przynosząc czarny niepozorny pakunek z logo Huawei można zostać świadkiem... oświadczyn.
Reklama.
Tak właśnie na widok nowego Huawei Mate 9 Pro zareagował kolega z redakcji Aleksander, który kątem oka dojrzał jak wykładam na blat poszczególne elementy zestawu. Zanim zdążyłam dokopać się do ładowarki, oświadczył że ożeni się ze mną nawet zaraz jeśli tylko w intercyzę zostanie wpisany ten właśnie konkretny model smartfona.
Fakt, że Aleksander resztę swojego życia najchętniej spędziłby w towarzystwie Mate 9 Pro (nie oszukujmy się - moja rola w całej transakcji byłaby czysto przedmiotowa) właściwie nie powinien dziwić. Smart-fantyków, którzy na widok nowego flagowca zaczynają się dziwnie zachowywać, zna pewnie każdy. Ale nawet ci, którzy na co dzień nie są zbyt wylewni na widok “tego” modelu na moment stracą głowę. Co jednak najciekawsze, Mate 9 Pro robi wrażenie nawet na tych, którzy do nowinek technicznych podchodzą zdecydowanie na chłodno.
To, że mamy do czynienia z urządzeniem klasy premium widać już na “od pierwszego wejrzenia”: opakowanie jest eleganckie, matowe, w środku zaprojektowane zgodnie z najlepszymi praktykami tetrisa - wszystkie pomniejsze pudełeczka idealnie do siebie pasują. Użytkownik onieśmielony ceną trzymanego w ręce gadżetu (ok 3,5 tysiąca) doceni fakt, że w jednym z nich znajdzie silikonową nakładkę chroniącą aluminiowy tył. A jest co ochraniać, bo wykonana ze szczotkowanego aluminum tylna obudowa prezentuje się bardzo stylowo i co istotne - solidnie.
(Głównie) wygląd ma znaczenie
W kontekście burzliwych emocji, jakie wzbudził w redakcji Mate 9 Pro należy zaznaczyć, że znaczną część z nich odpowiadał jego wygląd. Na pytanie, co w nim jest takiego wyjątkowego, kolega Aleksander owszem, wymienił ośmiordzeniowy procesor Kirin 960 i 6 GB pamięci RAM, dzięki którym w kieszeni spodni mieści się urządzenie o parametrach porównywalnych ze stojącym biurku laptopem. Zachwycał się też najnowszym Androidem 7.0 Nougat z nakładką EMUI 5.0., które, potwierdzam, sprawiają, że obsługa urządzenia jest wygodna i intuicyjna. Te wszytko jednak dopiero po entuzjastycznym powtórzeniu trzy razy rzeczownika: design.
Jeśli wcześniej nie korzystaliście ze smartfonu z zaokrąglonymi krawędziami, pierwsze spotkanie z Mate 9 Pro będzie, mówiąc oględnie, bardzo przyjemną niespodzianką. Nie mam zamiaru uciekać tu przed frazesem: “Na takim ekranie widać więcej”, bo tak po prostu jest, co do ogólnego user experience dodaje sporo punktów.
Osoby, które testowały tego typu rozwiązania w innych urządzeniach, zauważają że nie zawsze jest ono wygodne - zbyt ostre krawędzie potęgują rzekomo wyślizgnięcie się smartfona z ręki. Bazując tylko na doświadczeniu z Mate 9 Pro, problemu nie widzę – może dlatego że jego boki nie są jednak grubości żyletek. Nieco szersza obwódka jednak w żaden sposób pierwszego efektu “wow” nie niweluje i pozwala płynnie przejść do kolejnego, związanego z jakością wyświetlacza.
Obraz? Smakowity
– A-M-O-L-E-D – przeliterował Alekasnder delektując się poszczególnymi zgłoskami, jakby każda z nich była co najmniej pączkiem od Bliklego. Widząc wyraźne zakłopotanie w moich oczach, Olek wyrwał mi Mate’a z ręki i z namaszczeniem położył obok mojego starego smartfona. Nie powiem, że mój entuzjazm można porównać z olkowym, ale zaczęłam rozumieć, o co mu chodzi.
I choć dyskusja na temat jakości poszczególnych typów wyświetlaczy to materiał na osobny artykuł, to porównując szkiełka Mate’a 9 Pro i mojego nie tak znowu starego smartfonu z ekranem TFT, obiema rękami zapisuję się do teamu Amoled. Kolory identyczne z naturalnymi - to chyba najlepsze określenie, jakie przychodzi do głowy, kiedy na ekranie Mate’a 9 Pro pojawiają się zdjęcia czy film. Czarne jest czarne, kolorowe jest kolorowe - nic dodać, nic ująć, trzeba porównać samemu.
W kontekście wyświetlacza należy również oddać honory projektantom Huaweia za rozprawienie się z drugą, po niezbyt pojemnej baterii, najbardziej irytującą cechą wielu smartfonów - ekranem, który w ostrym dziennym świetle staje się całkowicie nieobsługiwalny. Z przyczyn obiektywnych nie jestem w stanie powiedzieć jak Mate 9 Pro sprawdzi się w lipcu na plaży w Mielnie, ale z zimowym, zaciągniętym smogiem słońcem walczy brawurowo.
Smartfon - biznesowy, aparat - hipsterski
Mate 9 Pro to kolejny model Huawei, w którym aparat został stworzony we współpracy z kultową Leicą. Znane logo to nie tylko wabik na młodszą hipsterkę - widać, że Huawei zebrał drużynę w konkretnym celu i również na polu fotografii chce powalczyć o złoto.
Rozwiązaniem, które od razu przykuwa uwagę jest podwójny aparat z tyłu. Pierwszy aparat o rozdzielczości 20 megapikseli robi zdjęcia w czerni i bieli, co jak przekonują specjaliści, pozwala wyciągnąć z obrazu więcej szczegółów. Za pomocą drugiego obiektywu - 12-pikselowego - robimy natomiast zdjęcia w kolorze. Gotowy obrazek jest wypadkową informacji z obu aparatów, czyli maksymalnie dokładny i oczywiście w kolorze.
Bateria jak najlepsza zabawka
Najlepszą zabawą dla nowego posiadacza Mate 9 Pro będzie obserwowanie ikonki ładowania. I choć jest to model biznesowy, równie dobrze można targetować go na młode matki. Niesfornemu dziecku wystarczy zasugerować: “Założę się, że nie wytrzymasz w ciszy, aż poziom baterii spadnie o jeden procent”. Jeśli powiem, że macie wtedy dzieciaka z głowy na kilkadziesiąt minut - uwierzycie?
Rozumiem sceptycyzm, ale oficjalnie zapewniam, że smartfon, którego nie trzeba ładować co pół dnia istnieje. Ba, smartfon, który bez ładowania wytrzymuje dwa dni pracy - również. Ile zajmuje naładowanie tego cudu techniki “do pełna”? Podejrzewam, że krócej niż przeciętny business lunch i na pewno krócej niż przekonanie dziecka do zjedzenia porcji szpinaku.
Za te genialne osiągi odpowiada duet: bateria o pojemności 400 mAh, oraz nowatorska technologia ładowania o wiele mówiącej nazwie SuperCharge. Zgodnie ze specyfikacją naładowanie baterii do pełna powinno zajmować około 20 minut.
Wady? Jak dla mnie - są dwie
Wady Huawei Mate 9 Pro ma - dokładnie dwie. Żadna z nich nie dotyczy jednak komfortu użytkowania. Nie mam też dużego problemu z ceną - pod warunkiem oczywiście, że nie będzie ona okupiona zaciągnięciem kilku chwilówek czy zastawieniem nerki. Z drugiej strony, osoby o co bardziej uważnym stosunku do pieniędzy przez pierwsze kilka dni użytkowania będą nieustannie poklepywać się po kieszeni, żeby sprawdzić czy smartfon aby nadal tam jest. Ale to mija. Druga wada jest całkowicie subiektywna - Aleksander z zazdrości przestał się do mnie odzywać. Ale to też minie.