Pomimo protestów Polski i kilku innych państw, unijne kraje przyjęły wspólne stanowisko w sprawie redukcji emisji dwutlenku węgla. Zdaniem ministra środowiska, Jana Szyszki, decyzja ta zagraża bezpieczeństwu energetycznemu.
Stanowisko, które zostało uzgodnione na wtorkowym posiedzeniu, zakłada, że od 2021 roku liczba uprawnień do emisji CO2 będzie spadać o 2,2 proc. Niektórzy przedstawiciele unijnych krajów chcieli zwiększenia tego tempa, zostało jednak na takim samym poziomie, jak w 2014 roku, po szczycie klimatycznym.
Co to oznacza dla Polski? Cóż, szybsze tempo redukcji spowodowałoby wyższe koszty dla przemysłu oraz energetyki opartej na węglu. W efekcie nastąpiłby wzrost rachunków z elektryczność. Do tego jednak nie doszło. Pojawiły się jednak inne zmiany, które mogą być dla nas niekorzystne.
Przede wszystkim zmieniono liczbę uprawnień, które będą dostępne na aukcjach. Początkowo miało to być 57 proc., jak sugerowała Komisja Europejska. Jednak kraje członkowskie ustaliły próg na 55 proc. A to oznacza, że możliwy jest wzrost cen takich uprawnień. Innym niekorzystnym zapisem jest wprowadzony mechanizm umarzania niewykorzystanych pozwoleń.
Jak podaje "Dziennik", wspomniany mechanizm nie określa liczby skasowanych certyfikatów. Może również sprzyjać wzrostowi cen na emisje CO2.
Zapisy dotyczą funduszu modernizacyjnego i jego zarządzania. Został stworzony dla najbiedniejszych krajów Unii. Z dochodów ze sprzedaży 10 proc. uprawnień będą przekształcane w system energetyczny najbiedniejszych krajów wspólnoty. Do Polski również trafiłaby część ze wspomnianych środków. Obecnie wynegocjowano zapisy, że to właśnie beneficjenci odpowiadają za fundusze.
Minister Szyszko nie szczędził gorzkich słów co do nowych zapisów. – To podejście niszczy polskie bezpieczeństwo energetyczne, blokuje polskie zasoby energetyczne takie jak węgiel. To nie ma nic wspólnego z porozumieniem paryskim – powiedział, cytowany, przez "Dziennik”.