Tytanowe nanorurki może i brzmią abstrakcyjnie, ale mają wiele zastosowań: od medycyny, po oczyszczanie powietrza. Wytwarza i modyfikuje je dr Katarzyna Siuzdak z Ośrodka Technik Plazmowych i Laserowych Instytutu Maszyn Przepływowych PAN w Gdańsku. W rozmowie z INN:Poland tłumaczy, dlaczego to rozwiązanie warto skomercjalizować, jakie trudności piętrzą się na linii nauka-biznes oraz jak postrzegane są kobiety na uniwersytetach.
Czy wiele kobiet zajmuje się dziedziną, w której Pani działa?
Jeszcze nie. Jest ich coraz więcej, ale dysproporcja jest nadal widoczna. Na szczęście jest coraz więcej projektów aktywizujących kobiety.
Na przykład?
Coraz częściej uwzględnia się okres urlopowy dla badaczek, które urodziły dziecko. Wtedy wiek naukowca jest odpowiednio przeliczany i mobilizuje go to, by jednak być dalej aktywnym naukowo. Dysproporcja jest dalej widoczna i potrzeba jeszcze wiele czasu i działań, by zarówno zachęcić więcej kobiet do tego typu kariery zawodowej, jak i mechanizmów, które będą je w tym wspierać.
Nadal mamy do czynienia z mentalnością z innej epoki?
Czasem jeszcze panuje ten dziwny etos, że długie siedzenie na uczelni to powód do dumy. Na przykład ktoś się chwali, że spędził 12 godzin na uczelni. A ja wolę spędzić 6, ale efektywnie. Bo przesiedzenie kilkunastu godzin nie wiąże się często ze zrobieniem czegoś istotnego. Dla mnie liczą się efekty pracy, a nie odbicie karty.
Pani zdaniem pewne stanowiska i funkcje w środowisku akademickim są niedostępne dla kobiet?
Uważam, że to już się zmienia. Ale dalej kobiety muszą się bardziej wykazać niż mężczyźni. Inaczej trudno zostać dostrzeżonym. Przeszkadza mi jednak podkreślanie dywersyfikacji płci w zespołach naukowych lub z góry przewidywanie mniejszej aktywności naukowej kobiety ze względu na opiekę nad dzieckiem czy dłuższy urlop.
Z jakiego powodu?
Uważam, że naukowiec-pasjonat potrafi tak zorganizować czas, że jego działania naukowe nie zostaną zawieszone, tylko będą realizowane w inny, możliwie dostępny sposób. Z dnia na dzień nie przestanie się przecież pisać publikacji, kontaktować z naukowcami z innych zespołów badawczych czy kierować swoim zespołem naukowym. Dlatego też wydaje mi się, że kobiety, które są nie tylko aktywnymi badaczkami, ale i poświęcają czas swojej rodzinie, wychowują dzieci, muszą być niezwykle zorganizowane, co warto docenić.
Ma Pani na myśli kogoś konkretnego?
Przykładem z przeszłości jest oczywiście Maria Skłodowska-Curie. Obecnie to chociażby prof. Agnieszka Zalewska, która została przewodniczącą rady Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN). A urodziła i wychowała czwórkę dzieci. Sama w swoich wypowiedziach podkreśla, że odpowiednie zorganizowanie życia umożliwiło jej taki rozwój naukowy.
Mam wrażenie, że nie chodzi o podniesienie kompetencji, ale spełnienie pewnych oczekiwań i wymagań. Kiedy do zespołu dołącza kobieta, wybija się jej płeć w przekazie. A ważniejsze są kompetencje. Wiadomo jednak, że w tych wyższych strukturach zasiada pokolenie, które nie docenia w pełni roli kobiet w nauce. Ale mentalność ewoluuje.
Jak Pani zainteresowała się nanotechnologią?
Ciekawość, po prostu. Dla mnie jedna dziedzina nauki była zbyt wąska. Ukończyłam fizykę i chemię, a zaczęłam od biotechnologii. Dzięki temu mogę czerpać wiedzę z wielu dziedzin. Dla mnie istotna jest interdyscyplinarność. Trzeba mieć po prostu otwartą głowę.
Ile w naukowcu powinno być romantyka, który poszukuje rewolucyjnych rozwiązań, a ile pragmatyka, który dba, by w papierach wszystko się zgadzało?
Musi być równowaga. Ja podchodzę bardzo pragmatycznie do nauki. Realizując badania, trzeba być skrupulatnym i cierpliwym, bo efekty nie pojawiają się z dnia na dzień. Tylko warto pamiętać o tym, by znosić te bariery między dziedzinami nauki.
Skoro o barierach mowa: czy w Polsce jest w ogóle atmosfera do posiadania takiego otwartego umysłu? To jest mile widziane?
Moim zdaniem jest sporo możliwości. Ale to nie znaczy, że zostanie się docenionym od razu. Było mnóstwo sytuacji, kiedy odrzucano moje wnioski o finansowanie i granty. Ale nie zniechęcałam się, tylko przyjmowałam krytykę i próbowałam dalej, aż się udało. Oczywiście, wynagrodzenia nie są jeszcze na poziomie europejskim, ale uważam, że nie ma co narzekać.
Tworzy Pani tytanowe nanorurki, które mogą absorbować zanieczyszczenia z powietrza. W kontekście problemów ze smogiem brzmi to bardzo zachęcająco.
W powietrzu, oprócz pyłów, mamy też zanieczyszczenia organiczne. To wszystko, co wydostaje się z komina, osadza się na różnych powierzchniach, ale pozostaje niewidoczne dla naszych oczu. Kiedy jednak mamy powierzchnię fotoaktywną, czyli taką, która aktywuje się pod wpływem światła, katalizuje rozkład zanieczyszczeń. Osadzające się na niej związki są rozbijane na pojedyncze molekuły. Wtedy są łatwiej degradowalne i mniej niebezpieczne dla naszego zdrowia.
Gdzie jeszcze używa się takich rozwiązań?
Na przykład w ekranach dźwiękochłonnych, które również rozkładają te związki. Z tą różnicą, że tam używa się sproszkowanego dwutlenku tytanu. A materiał nad którym pracuję, jest w innej formie geometrycznej.
To często istotny wyróżnik, kiedy mówimy o takich przedsięwzięciach.
Tak, bo to jest ważne od strony kontroli syntezy tego materiału. Takie rurki wystają prostopadle do podłoża, a dzięki temu, że są wysoce uporządkowane i puste w środku, to można wypełnić ich wnętrze, np. lekiem. Jednocześnie posiadają one znacznie większą powierzchnię aktywną niż płaski materiał.
Ale podkreślono również, że tę technologię można wykorzystać w medycynie.
Tak, na przykład w stomatologii nanorurki wykorzystuje się przy tworzeniu innowacyjnych, tytanowych implantów. Jak wspomniałam, można w ich wnętrzu umieścić lek, który będzie stopniowo uwalniany na zasadzie dyfuzji – powolnego wyrównywania stężeń między wnętrzem takiej nanorurki, a organizmem pacjenta. Dzięki temu nie trzeba robić zastrzyków.
Te nanorurki mają wiele zastosowań.
Oczywiście, znajdują one zastosowanie jako materiał do budowy urządzeń do konwersji i magazynowania energii: ogniw słonecznych czy baterii. Dwutlenek tytanu można też znaleźć w kremach, paście do zębów czy tynku. Jednak tam jest on w formie niewielkich cząstek. Ale to właśnie specyficzna morfologia nanorurek pozwala na coraz to nowe obszary zastosowań.
Szczęście w nieszczęściu – pojawił się smog, a Pani tworzy rozwiązania, które mogą go zwalczać. Pytanie tylko jak komercjalizować taki wynalazek?
Składam projekty razem z firmami, które są zainteresowanie tym materiałem, na przykład do NCBiR czy do programów unijnych, takich jak Horyzont 2020. Dzięki temu, że metoda syntezy nanorurek jest dosyć prosta, szybka i nie wymaga skomplikowanej aparatury, można ją bardzo łatwo przenieść na skalę techniczną.
Myśli Pani, że już wkrótce ta technologia znajdzie się w produkcji komercyjnej?
Jak najbardziej. Tym bardziej, technologia anodyzacji jest powszechnie wykorzystywana w przemyśle do ochrony korozyjnej. Zatem, wykorzystanie tego typu metody nie są wcale oderwane od rzeczywistości. Kluczowe są tutaj parametry prowadzenia procesu, dzięki którym możliwe jest uzyskanie takiej uporządkowanej, rurkowatej morfologii.
Nanotechnologia i fizyka nie są jednak postrzegane w opinii publicznej jako odpowiedź na witalne potrzeby ludzi. Spotyka się nawet głosy, że to robienie sztuki dla sztuki. Jednak z tego, co Pani mówi, wyłania się zupełnie inny obraz tej dziedziny nauki.
Bez tej dziedziny nie byłoby możliwe, byśmy mieli komputery czy smartfony jakie teraz mamy. To właśnie dzięki nanotechnologii powstały jeszcze bardziej pojemne i wydajne baterie do telefonów.
Ale tego się nie widzi.
Tak, zwracamy uwagę tylko na obudowę naszego gadżetu. Wnętrze urządzenia pozostaje dla nas niedostępne. Podobnie jest z kosmetykami: czytamy, że w środku są nanocząstki srebra czy lipidy, ale widzimy tylko białą substancję.
Pojawiają się jednak głosy, że mentalność jest barierą rozwoju dla polskiej nauki.
Przez jakiś czas odbywałam staż we Francji. Dzięki temu że w Polsce było trudniej, to tam chwalono mnie za kreatywne podejście do różnych problemów. Na Zachodzie często idzie się na łatwiznę: są fundusze, to kupuje się brakujące elementy. A ja mówiłam, że spróbuję sama zrobić coś taniej i szybciej.
Z jednej strony, to wada, że warunki w Polsce nie są może jeszcze takie jak na Zachodzie, ale z drugiej uczy to pewnej zaradności, której naukowcy z innych krajów nie mają.
Pozytywne podejście.
Nie ma, że się nie da, tylko że się da – taka jest moja dewiza. Poza tym proszę uwierzyć, że naukowcy z Niemiec czy Francji również narzekają na to, jakie mają warunki pracy i muszą starać się o finansowanie swoich badań. Mam bardzo prostą analogię: każdy chce wygrać w totka, ale nie każdy gra. To jak ma trafić szóstkę? [śmiech] Zatem nie można się poddawać, tylko wykorzystywać różne możliwości finansowania swoich pomysłów.
W Polsce panuje jednak stereotyp naukowca zamkniętego w wieży z kości słoniowej.
Ale to też po części wina biznesu. Składałam ostatnio projekt do NCBiR i napisałam do kilku firm z prośbą o list intencyjny czy umówienie się na rozmowę.
I co?
Częstokroć nie dostałam nawet odpowiedzi. Zupełnie, jakby moja informacja zginęła w odmętach sieci. Więc to nie jest wina naukowców, tylko również tej drugiej strony. Przemysł często nie ma otwartego umysłu i odrzuca pomysły, w które nie wierzy i uznaje za zbyt ryzykowne. Przez to przepadają naprawdę ciekawe projekty. Nawet te poparte wstępnymi badaniami. To jak w takich warunkach można skomercjalizować naukę?
W biznesie brakuje cierpliwości?
Tak. Jak już dostaniemy odpowiedź, to zazwyczaj brzmi: pokażcie gotowy produkt. A nie zrobimy prototypu bez inwestycji. Nie ma zrozumienia, że nie jesteśmy fabryką pojedynczych urządzeń.
Mówi Pani głównie o polskich czy zagranicznych koncernach?
Głównie z Polski. Na Zachodzie już komercjalizuje się nanotechnologię na dużą skalę. Uczelnie mają problem z doktorantami, bo studenci po zakończonych studiach magisterskich przechodzą do sektora prywatnego. A w Polsce jeszcze jest odwrotnie. Studenci po nanotechnologii czy inżynierii materiałowej szybciej znajdą pracę na uniwersytecie czy ofertę stażu na zagranicznej uczelni. Dlatego wielu z nich bierze sprawy w swoje ręce i zakłada na przykład start-upy, jeśli nie chcą dalej siedzieć na uczelni.