Selfie naszego redaktora pod jedną z wypożyczalni Veturilo.
Selfie naszego redaktora pod jedną z wypożyczalni Veturilo. Grzegorz Burtan/INN:Poland
Reklama.
Do kolegium redakcyjnego pozostało niewiele czasu, zegar tyka, a ja mocuję się z terminalem – to niestety nie pierwsza tego typu sytuacja, z jaką miałem nieprzyjemność się zmierzyć. Na początku marca, czyli kiedy Veturilo ruszyło ze swoimi odświeżonymi punktami, zdarzyło się coś nieprzewidywalnego – awaria na trakcji tramwajowej i wymuszony objazd. Nic to – akurat zatrzymaliśmy się przy jednym z terminali. Dziarskim krokiem podchodzę i stukam w dotykowy wyświetlacz. Zero reakcji. Ok, może potrzebuje czasu do namysłu. Po chwili ponowiłem próbę – dalej zero reakcji.
Z natury jestem niecierpliwy, więc ruszyłem dalej – do następnej stacji. Tam udało mi się dostać odpowiedź – ekran się włączył i pojawił się napis „proszę poczekaj”. Nie ma problemu, przecież zaraz wszystko powinno się załadować. Otóż nie – komunikat cały czas nie znikał. W końcu wyświetlacz się wyłączył. Byłem już mocno zirytowany, bo czas naglił. Ruszyłem szybszym krokiem, bo nie miałem zamiaru zdawać się na łaskę i niełaskę maszyny. Po kilku minutach patrzę – kolejna stacja (według strony Veturilo, jest ich 316 w Warszawie, w centrum można się o nie dosłownie potknąć). Do trzech razy sztuka – podchodzę i stukam. Ekran się uruchamia. Wybieram opcję wypożycz, wpisuję swoje dane, numer roweru i słyszę to – charakterystyczne kliknięcie, oznaczające zwolnienie blokady. Udało się. W końcu.
Sytuacja dość skutecznie zniechęciła mnie do tej formy transportu – pogoda i tak była w kratkę, więc nie płakałem za jazdą na dwóch kołach. Ale w końcu przyszły słoneczne dni – najwyższy czas, by dać Veturilo drugą szansę.
logo
Dlaczego!?
Jak pomyślałem tak zrobiłem. I tutaj wracamy do sytuacji z początku – czyli do próby dojazdu do redakcji. Podchodzę do stacji, wszystko działa jak powinno, wpisuję rower i tu pojawia się pierwszy problem – nie wyświetla się numer, który wpisuję. Dobrze, zrobię to na czuja. Pojawia się komunikat, że udało się. Podchodzę do roweru i... nie chce się wypiąć. Tak, wszystko jak należy, ale system nie odnotował wypięcia roweru. Próbuję jeszcze raz – dalej to samo. Dobra, rezygnuję i próbuję z drugim – tym razem idzie gładko. Wtem! Okazało się, że spadł mu łańcuch. Wspaniale. Po prostu bosko – czas ucieka, a ja mocuję się po raz kolejny z technologią. Nie wiem, może jestem pechowcem. Albo idiotą – na jedno wychodzi, bo do pracy przyjechałem tramwajem.
Postanowiłem udać się do źródeł i zadzwoniłem do biura prasowego Nextbike, które zarządza systemem Veturilo. - Dostajemy zgłoszenia na infolinię, ale ich liczba nie odbiega od średniej z innych miast – usłyszałem. – Jeśli jednak ma pan problemy z wypożyczeniem, sugeruję aplikację mobilną. Z nią wypożyczenia trwa od 5 do 10 sekund i nie trzeba w ogóle korzystać z terminala – dodał rzecznik prasowy.Nie pozostało mi nic innego, jak powiedzieć „sprawdzam”. Udałem się zatem do punktu, który znajdował się najbliżej redakcji. Aplikacja działa w prosty sposób – na rowerze jest umieszczony kod QR. Po zeskanowaniu, rower powinien sam się odpiąć i być gotowy do użytku. I tak było – zamiast rwania włosów, po kilku sekundach mogłem już wsiadać i jechać. Pytanie tylko, co z tymi, którzy nie mają smartfona lub nie chcą zajmować pamięci aplikacją. Może mają więcej szczęścia lub cierpliwości ode mnie.
logo
Aplikacja jest prosta, przystępna i czytelna. Zrzut ekranu
Nie chcę uderzać w samą inicjatywę, bo jestem fanem jeżdżenia po mieście rowerem – ale ten słynny user experience przy terminalu Veturilo jest z mojej perspektywy marny – aplikacja powinna być dodatkiem, ułatwieniem, a nie rozwiązaniem, bez którego tracę tylko czas i cierpliwość.

Napisz do autora: grzegorz.burtan@innpoland.pl