Uczucia nie mają ceny, pierścionki zaręczynowe - owszem. Dlaczego przepłacamy za diamenty?
Karolina Pałys
10 kwietnia 2017, 09:02·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 kwietnia 2017, 09:02
Równowartość trzech pensji - tyle, zgodnie ze starym jankeskim zwyczajem powinien kosztować pierścionek zaręczynowy. Jeśli szanse na to, że przyszła panna młoda powie “tak” chcemy dodatkowo zmaksymalizować, powinien zdobić go oczywiście diament. Do takiego finansowego wyzwania podejdą lekką ręką jednak tylko nieliczni szczęśliwcy, więc pytanie o wybór odpowiedniego kamienia pojawi się w głowach większości pretendentów do żeniaczki. - Rozmiar nie jest najważniejszy - podpowiada znawca diamentów, Paweł Jaworski. I co ciekawe, słowa te odnoszą się zarówno do rozmiaru pierścionka, jak i wielkości kamienia.
Reklama.
- Koszt samego diamentu to około 90 proc. wartości pierścionka jeśli rozpatrujemy pierścionki z diamentem powyżej 0,30 ct. Przy zakupie to pierwsza rzecz, o której należy pamiętać. Nawet jeśli nie do końca trafimy z rozmiarem, w większości przypadków nie będzie problemu, aby rozmiar pierścionka dopasować . Diamentu, który okaże się mieć mniejszą wartość od oczekiwanej już nie wymienimy - tłumaczy Paweł Jaworski, założyciel firmy Michelson Diamonds, która już od przeszło 8 lat zajmuje się sprzedażą diamentowej biżuterii.
Większy nie znaczy lepszy
Jeśli w temacie kamieni szlachetnych jesteśmy kompletnymi laikami, istnieje ryzyko, że za diament średniej jakości po prostu przepłacimy. I wcale nie mówimy tu o zakupach w ciemnej uliczce czy lombardzie. Stosunek jakości do ceny może nie być najkorzystniejszy nawet w jubilerskich „sieciówkach”. - Polscy sprzedawcy mają fetysz dwóch parametrów: czystości i barwy. Wspominają też o masie diamentu uzasadniając nią cenę wyrobu, ale z reguły pomijają ten najważniejszy, czyli szlif - tłumaczy Paweł Jaworski.
Wspomniane parametry określa się mianem “czterech ‘c’” od angielskich terminów: “color” (kolor), “clarity” (czystość), “cut” (szlif) oraz “carat weight” (masa podana w karatach). Dlaczego zdaniem specjalisty “najwyższym c” jest właśnie “cut”? Bo diamenty kupujemy dla ich wiecznego blasku, czyli jak mawiają gemmolodzy - “brylancji”. Ta zależy w największym stopniu od jakości szlifu.
I tu pojawia się pierwszy mit, z którym musi rozprawić się laik: większy diament nie jest automatycznie bardziej wartościowy. - Diament składa się z 57 faset, które należy szlifować zgodnie z określonymi zasadami. Niektórzy szlifierze nie trzymają się do końca tych zasad, chcąc zachować jak największa masę diamentu , a co za tym idzie zmaksymalizować swój zysk - tłumaczy Paweł Jaworski, dodając: - Widziałem w swojej karierze mnóstwo diamentów. Nawet te najbielsze i najczystsze, które były kiepsko oszlifowane, wyglądały po prostu źle - stwierdza.
Czystość ocenia się przy pomocy specjalnej lupy z 10-krotnym powiększeniem, podobnie jak jakość szlifu. Barwę - zestawiając dany diament z kamieniami porównawczymi. O tym, do jakiej klasy zostanie zaklasyfikowany dany kamień decyduje więc “szkiełko i oko” rzeczoznawcy, więc wiedza i doświadczenie mają tu znaczenie kluczowe. - Pomyłka może drogo kosztować. Przykładowo, wahania pomiędzy klasami koloru i czystości mogą sprawić, że wartość kamienia spadnie o 20 proc. Przy pierścionku wartości 10 tysięcy jesteśmy więc stratni 2 tysiące - tłumaczy właściciel firmy Michaelson.
Odpowiedni certyfikat - na wagę złota
Kosztownej pomyłki uniknąć można pod warunkiem, że przy zakupie zainteresujemy się rodzajem certyfikatu, który każdy drogocenny kamień powinien posiadać. Paweł Jaworski ostrzega, że certyfikaty wydawane samodzielnie przez zakłady jubilerskie mogą mieć znikomą wartość. - W Polsce działa Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich. Na ich stronie można znaleźć listę rzeczoznawców z uprawnieniami. To są specjaliści, którzy przeszli odpowiednie szkolenia i posiadają niezbędną wiedzę, aby poprawnie opisać kamień - stwierdza, zastrzegając przy tym, że przy zakupie większego kamienia powinniśmy dodatkowo zatroszczyć się o międzynarodowy certyfikat renomowanego laboratorium.
Do najbardziej szanowanych laboratoriów gemmologicznych zaliczają się GIA, HRD i IGI. Największa renomą cieszy się amerykańskie GIA. To tam ustanowiono standard “czterech C” i to przez ręce jego specjalistów przechodzą wszystkie największe diamenty wystawiane na światowych aukcjach.
Inwestycja w szczęście
Zgłębiając arkana gemmologii na potrzeby zaręczyn łatwo połknąć bakcyla i dojść do wniosku, że diamenty to świetny sposób na lokowanie kapitału. Paweł Jaworski takie zapędy u swoich klientów zwykle skutecznie studzi: - Pytania o diamenty inwestycyjne padają bardzo często. Jako sprzedawca mam z odpowiedzią problem bo, oczywiście, mógłbym powiedzieć: “To świetna inwestycja, proszę kupować ode mnie jak najwięcej”. Jednak w przeciwieństwie do złota, za diamenty trzeba płacić podatek VAT. Odsprzedając więc kamień będziemy o te 23 proc. stratni - tłumaczy.
Drugą istotną kwestią jest brak detalicznej ceny rynkowej. Obowiązuje cena uznaniowa, czyli kamień wart jest tyle, ile kupiec jest w stanie za niego zapłacić. Jeśli już chcemy nabywać diamenty to raczej traktujmy je jako długoterminową lokatę kapitału a nie źródło szybkiego zysku.
- Wolę trzymać się zasady, że pierścionek zaręczynowy ma przede wszystkim wartość emocjonalną - podsumowuje Paweł Jaworski i dodaje: - Diament to symbol miłości i jeśli ma być inwestycją, niech to będzie inwestycja w szczęście.
Artykuł powstał we współpracy z firmą Michelson Diamonds.
Jeśli zamierzamy kupić pierścionek są za 3-4 tysiące złotych i wybieramy kamień o masie od 0,3 karata w górę - certyfikat międzynarodowy to konieczność. SRJ to świetni specjaliści, ale wielkie laboratoria mają nieporównywalnie lepszy sprzęt, dzięki czemu wychwycą każdy szczegół.