22 kwietnia 2017 roku w 480 miastach świata na ulice wyszły marsze sprzeciwu przeciw wykorzystywaniu nauki do celów politycznych. W Polsce inicjatywa utknęła w martwym punkcie. Bo naukowcy z Krakowa nie pojadą do Warszawy, bo co się stanie jak będzie ich za mało? Zwrot „akademickie rozważania” nabiera nowego sensu.
Organizatorzy i uczestnicy inicjatywy March for Science chcą wesprzeć naukowców i pokazać im, że są ważni dla społeczeństwa. To także protest przeciw wykorzystywaniu pracy naukowców do osiągnięcia celów politycznych, cenzurowaniu badań i demontowaniu ośrodków naukowych. Wydaje się, że taki protest w Polsce byłby bardzo na miejscu.
Zresztą sami naukowcy dość często podnoszą tematy związane z ich niezależnością czy wybiórczym finansowaniem jednostek.
Ale okazuje się, że na marsz nie pójdą, bo środowisku nie udało się wypracować wspólnego planu działania. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) na przykład nie umiała zdecydować, w którym mieście miałby odbyć się marsz. "Być może Marsz odbędzie się także w Warszawie – informacje na ten temat publikują media społecznościowe" – pisał Sekretarz Generalny KRASP w liście do krakowskich uczelni.
Organizacja bała się także, że w marszu może wziąć udział zbyt mała liczba uczestników, co narazi go na kompromitację. Uznała więc, że nieinformowanie o wydarzeniu jest bardziej praktyczne i nie rodzi żadnych problemów.
22 kwietnia na placu Kopernika w Warszawie protest zapowiedziała jedynie nieformalna grupa, solidaryzująca się z uczestnikami marszu w 480 miastach na świecie.