Austriacki rząd szuka sposobu na opodatkowanie witryn, z których użytkownicy korzystają bezpłatnie. Zdaniem polityków brak bezpośrednich opłat za usługi popularnych serwisów to fikcja, w rzeczywistości ludzie płacą bowiem poprzez udostępnianie firmom informacji na swój temat.

Reklama.

Adam Sieńko

Wyszukiwanie informacji w internecie, lajkowanie, czy wrzucanie swoich zdjęć na tablicę Facebooka – każde z tych działań teoretycznie nic nas nie kosztuje. W praktyce płacimy jednak za nie, udostępniając firmom technologicznym informacje na nasz temat, które później wykorzystywane są do tworzenia konsumenckiego profilu.

Do takiego samego wniosku doszli austriaccy politycy. Według członków partii socjaldemokratycznej, pozyskiwanie danych w zamian za możliwość korzystania z serwisu, to rodzaj umowy barterowej. Nie ma więc przeciwwskazań, aby obłożyć ją podatkiem od towarów i usług.

– Potrzebujemy nowego podejścia, aby upewnić się, że podatki są płacone, gdy osiągane są dochody i zyski – powiedział Andreas Schieder, szef klubu parlamentarnego Socjaldemokratów. Nowe prawo uderzyłoby zapewne najbardziej w największe portale takie jak Facebook, Google czy Twitter.

Jeżeli plany austriackich polityków zostaną sfinalizowane, budżet tego alpejskiego kraju może odnieść duże korzyści. Sam Facebook zarobił bowiem w 2016 roku na reklamach ponad 27 mld dolarów.

Jak zauważył Bloomberg rozmowy na temat opodatkowania portali są częścią szerzej zakrojonej polityki. Austriacy szukają bowiem sposobu, jak zmusić największe firmy do płacenia danin na rzecz państwa. Szacuje się, że dzięki podatkowym unikom korporacje oszczędzają 1,5 mld euro rocznie.

źródło: Bloomberg

Reklama.