W starciu z drożyzną w Zakopanem i okolicach poległ minister energii Krzysztof Tchórzewski. 60 groszy drożej niż w Krakowie za litr benzyny to według niego "normalność" i nie da rady, by za paliwo w tym regionie płacić mniej.
To, że zimowa stolica Polski nie jest specjalnie tanim miastem, wiadomo od dawna. Pewien punkt krytyczny przekroczono podczas niedawnych ferii zimowych. Wtedy okazało się, że ceny paliw w Zakopanem są prawdopodobnie najwyższe w Polsce. Za litr benzyny czy ropy trzeba zapłacić o 50 – 60 groszy więcej, niż w Krakowie.
Według specjalistów z branży koszt transportu to ok. 3 groszy za litr. Ceny paliw w Zakopanem są ponoć wyższe, niż na Słowacji przy płaceniu w euro.
Zimą po stronie kierowców postanowił stanąć poseł Arkadiusz Mularczyk, wystosowując pismo do ministra energii, Krzysztofa Tchórzewskiego. Proponował, by paliwo staniało choćby na stacjach Orlenu, czyli teoretycznie będących pod państwową kuratelą. Nic nie wskórał.
– W Zakopanem obecnie funkcjonuje 5 stacji paliw. Rynek ma zatem charakter konkurencyjny. Z uwagi jednak na atrakcyjność turystyczną miejscowości, sprzedaż paliw w tym mieście charakteryzuje się bardzo wysoką sezonowością. W związku ze zwiększonym popytem, ceny paliw mogą być wyższe niż w innych regionach Polski. Dodatkowo, z uwagi na odległość od baz paliwowych, koszt dostarczenia paliwa jest wysoki – odpowiedział Tchórzewski.
Podobne stanowisko zajął Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, nie znalazł bowiem żadnych dowodów na ewentualną zmowę cenową.
Tymczasem wysokie ceny m.in. paliw biją po kieszeni nie tylko turystów, ale i samych mieszkańców Zakopanego i okolic. Regularnie zauważają, że paliwo tanieje po sezonie, by nagle zdrożeć w okresie ferii, wakacji czy długich weekendów.
Na razie nie ma na to rady. Trzeba albo zatankować samochód odpowiednio wcześniej albo zacisnąć zęby i płacić.