Pan Paweł Żaczek to pączkowy potentat. Dziennie z linii produkcyjnych jego zakładu zjeżdża ponad 100 tys. pączków. Jest tylko jeden problem. Jego wyroby trafiają prawie wyłącznie do ulicznych sprzedawców, którzy handlują nimi na lewo – pisze „Gazeta Wyborcza”.
Babicka cukiernia Żaczek przed tłustym czwartkiem zalała warszawski rynek 200 tysiącami pączków za złotówkę, podczas gdy w przeciętnym sklepie ich koszt wynosi 2-3 zł, by w wersji premium dojść nawet do granicy 6 złotych. Dlaczego pączki babickiego biznesmena można dostać tak tanio?
Wyroby Żaczka można dostać m.in. przy stacjach metra, placu przed Arkadią, na placu Wileńskim i na skrzyżowaniu ulic Rembielińskiej i Kondratowicza. Wszystkie te miejscówki łączy jedno – są ulubionym miejscem ulicznych sprzedawców. Pączki sprzedawane są więc nielegalnie, co znacznie ogranicza koszty i co za tym idzie, zwiększa popyt.
– Ja zajmuję się tylko produkcją. Nie wnikam, kto kupuje hurtowe ilości i jak je sprzedaje – broni się Żaczek.
Przedsiębiorca odcina się od metod sprzedaży, straż miejska jest bezradna. Sprzedawcy dostają kolejne mandaty, po uzbieraniu ich na kwotę 6 tys. są kierowani przez sąd do prac społecznych, bo zazwyczaj nie wykazują żadnych dochodów.
W rozmowie z "GW" Żaczek przyznaje, że wyprodukowanie jednej sztuki kosztuje go 25 gr. Gazeta wylicza, że nawet jeżeli pozostałe koszty sięgają 50-proc. (czyli kolejnych 50 gr) to i tak przedsiębiorca na jednym pączku zarabia 25 gr. Kilka lat temu właściciel babickiej cukierni chwalił się średnią produkcją na poziomie 150 tys. sztuk. Oznacza to, że dziennie zarabiałby...37 tys. złotych.