Jeżeli wyjrzeliście dzisiaj rano za okna całkiem możliwe, że waszym oczom ukazały się obfite opady śniegu. A przecież dochodzimy już do połowy maja. Co się stało?
A miało być tak pięknie. Zwiedzeni swoimi wyobrażeniami o globalnym ociepleniu sądziliśmy, że polska wiosna już niebawem przyniesie nam pogodę rodem z Półwyspu Iberyjskiego. Tymczasem średnia temperatura w pierwszym tygodniu maja ledwie przekroczyła 12 stopni (dane za serwisem meteo Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej).
Po precyzyjne informacje dzwonię do Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. I tu napotykamy na problem. Dokładne opracowania dostępne są bowiem tylko za okres 2010-2016. Wynika z nich jednak, że ostatnie lata wyjątkowo nas rozpieściły. Średnia temperatura powietrza w przeważającej części Polski potrafiła dochodzić nawet do 14-15 stopni.
Z danych, które możemy znaleźć na portalu pogodynka.pl (serwisu informacyjnego Państwowej Służby Hydrologiczno-Meteorologicznej) wynika, że w większości miast w Polsce najzimniejszy maj przypadł na 1991 rok (pomiary od 1981). Średnia temperatura oscylowała wówczas w granicach 8-10 stopni Celsjusza.
Dzisiejszy widok za oknem sprowokował już część internautów do kpin z globalnego ocieplenia. Czy celnych?
– Proszę pana, na Grenlandii zaczął się już sezon topnienia. Najszybciej w historii – ucina w rozmowie z INN:Poland dywagacje prof. Szymon Malinowski z Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowiec opowiada, że obserwowanie pojedynczych zjawisk nijak ma się do postępującego wzrostu temperatur.
– Globalne ocieplenie wbrew temu, co sądzi o nim części ludzi, nie wiąże się z równomiernym wzrostem temperatury, tylko z większością zmiennością zjawisk. Skrajnie niskie temperatury są równie prawdopodobne co kiedyś, te ciepłe znacznie bardziej prawdopodobne. Ludzie oczekują tymczasem, że będziemy mieli pogodę jak na Rivierze Francuskiej – zauważa.