Biuro tłumaczeń inne niż wszystkie. Tutaj pracownicy pracują z hamaków, a do drzwi puka sam IPN
Dawid Wojtowicz
30 maja 2017, 10:12·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 30 maja 2017, 10:12
Zatrudniają na umowę o pracę, w biurze mają luźną atmosferę, angażują się w pożyteczne akcje, a także pomagają IPNowi. – Wiemy, że z jednej strony bez naszych tłumaczeń świat się nie zawali, ale z drugiej płynność prowadzenia biznesu przez naszych klientów często od nich właśnie zależy. I po to jesteśmy – mówi w rozmowie z serwisem INNPoland Piotr Kolasa, współwłaściciel Diuny, która niemal zaraz po powstaniu znalazła się w dziesiątce najlepszych biur tłumaczeń w Polsce.
Reklama.
Wybitny tłumacz to...
Piotr Kolasa: Człowiek uczący się przez całe życie.
Aspirujesz do takiego miana, kierując się tą właśnie sentencją?
Zacznijmy od tego, że w ogóle nie aspiruję do miana tłumacza! Choć znam kilka języków, to nie na tyle dobrze, by tłumaczyć i bywam najwyżej pomocnikiem tłumacza. Na początku, gdy byliśmy tylko we dwoje, to moja żona tłumaczyła wszystkie teksty, które do nas przychodziły. Ja natomiast robiłem te wszystkie rzeczy, które trzeba robić, aby w ogóle przychodziły.
Diunę zakładałeś wraz z żoną, która jest współwłaścicielem biura. To zatem nieprawda, że małżeństwa nie powinny razem pracować?
Nie powinny [śmiech]. Chociaż nam zawsze udawało się uniknąć większych konfliktów, ale nie jest to łatwa sprawa i zdrowiej jest to jednak rozgraniczyć. Śmieję się, że jesteśmy jak agent Fox Mulder i agentka Dana Scully z ''Archiwum X''. Ja zawsze snułem różne wizje, jestem ''DOerem'' i chciałbym łapać za ogon wiele srok, a Anka wręcz odwrotnie, szuka dziury w całym, chce wszystko dobrze przygotować i przemyśleć.
Czyli dobrze się uzupełniacie, skoro żona jest ''THINKerem''.
Dzięki temu firma na pewno ustrzegła się wielu pochopnych decyzji. Jestem sobie jednak w stanie wyobrazić, że ktoś mógłby się o to strasznie pokłócić i wtedy atmosfera w domu może być nieciekawa...
Odpukajmy w niemalowane, by do tego nigdy nie doszło [śmiech].
Odpukajmy.
Łączy Was też wykształcenie. Jak w ogóle doszło do tego, że para geologów stała się właścicielem biura, które na co dzień walczy z idiomami i innymi lingwistycznymi wyzwaniami?
To prawda, nasze wykształcenie, bo oboje jesteśmy geologami, na pierwszy rzut oka może się wydawać egzotyczne i nieprzystające do wykonywanego zawodu, ale to tylko pozory. Studia na UW były bardzo techniczne, zaliczaliśmy takie przedmioty jak matematyka, fizyka i chemia czy ścisłe zawodowe jak geomechanika i tektonika. Wcześniej oboje znaliśmy dobrze francuski i angielski. To połączenie sprawiło, że trochę przypadkowo zaczęliśmy tłumaczyć teksty techniczne...
… i z czasem zaświtała w głowach myśl, żeby zrobić na tym biznes.
W tym właśnie kierunku się to rozwinęło. Życie każdemu rzuca szanse pod nogi, trzeba je tylko zauważyć i się po nie schylić, mówiąc górnolotnie [śmiech].
A kłód czasem nie rzucało?
Schodząc na ziemię, może nie tyle życie, co państwo. Niestety przepisów jest tyle, że prowadzenie firmy wymaga stawania na głowie. Czasami nie sposób znać i przestrzegać ich wszystkich. My to robimy, lecz bardzo wysokim kosztem, nie wiem czy słusznie. Ale nie narzekamy – pewnie mogło być gorzej. Mimo wszystko Polska to wspaniały kraj do życia i prowadzenia biznesu. Serio.
Skąd w ogóle pomysł na nazwę firmy? Miłość do prozy Franka Herberta czy istnieje może inne wyjaśnienie tej zagadki?
Zdecydowanie chodzi o Herberta, brawo. Wychowałem się na jego książkach, potem były gry Dune i Dune 2 – pierwszy RTS. No i oczywiście film Lyncha, choć różnie odbierany, to dla mnie mający swój niepowtarzalny klimat i świetnego Stinga w drugoplanowej roli. Mam nadzieję, że powstanie wkrótce jakiś nowy film albo gra, szkoda aby takie świetne uniwersum się marnowało.
No tak, zagorzały fan nie mógł inaczej postąpić.
Przy okienku podczas rejestracji firmy trzeba było coś wpisać w rubryce z nazwą i jakoś była to pierwsza rzecz, która mi przyszła do głowy. Pewnie gdyby nie to, nazwałbym firmę Kaer Morhen, a to już by była masakra dla klientów [śmiech].
Wiedźmińska twierdza z książek Sapkowskiego i gier polskiego CD Projekt RED. Po naszemu – Warownia Starego Morza. Czemu nie, pasuje do profilu biura, da się ją przetłumaczyć.
Fakt. Jakby co, ze Starszej Mowy i klingońskiego też tłumaczymy [śmiech]. W każdym razie los/opatrzność sprawiła, że padło na Diunę. Choć i nam przekręcenia się oczywiście zdarzały np. Biuro Tłumaczeń Dziunia albo Danusia. Ale warto też dodać, że diuna to wydma, więc oprócz nawiązania do mojej pasji fantastyką nazwa ta ma również związek z naszym geologicznym wykształceniem.
Porozmawiajmy więc o uroku ''Danusi''. Wpisując w Google wyraz ''tłumaczenia'' można dostać oczopląsu od ilości ofert. Jest w czym wybierać. Weź przekonaj mnie, czemu powinienem skierować swoje kroki akurat do Diuny, a nie gdzie indziej?
A sama nazwa nie wystarczy?
Dla fanów Herberta niewątpliwie [śmiech]. Co z innymi?
Każdy, kto odwiedzi naszą stronę od razu zobaczy, że oprócz tego, że jesteśmy profesjonalistami współpracującymi z największymi firmami na świecie, tworzymy też grupę ludzi z krwi i kości. To daje przekonanie, że po drugiej stronie internetu czy kabla telefonicznego siedzi normalny człowiek, któremu zależy na tym, żeby klientowi pomóc najlepiej jak to możliwe.
Nie udajecie więc ''Bóg wie kogo''?
Mamy racjonalne spojrzenie na rzeczywistość. Wiemy, że z jednej strony bez naszych tłumaczeń świat się nie zawali, ale z drugiej płynność prowadzenia biznesu przez naszych klientów często od nich właśnie zależy. I po to jesteśmy. Wypełniamy tę lukę, żeby inni mogli robić swoje interesy.
W przeciągu 7 lat wskoczyliście do pierwszej 10-tki najlepszych biur tłumaczeń w Polsce według rankingu Book of Lists. Zdradzisz przepis na taki sukces?
Mógłbym pewnie długo o tym opowiadać, ale generalnie wszystko sprowadza się do tego, by po prostu robić dobrze to, co się robi. Dbać o szczegóły i jakość, znaleźć fajnych pracowników i im zaufać. Bo przecież samemu wszystkiego nie zrobisz. To ludzie tworzą firmę i oni są w niej najważniejsi, nie właściciel. Żadna czarna magia, prawda?
Technika idzie do przodu, królują automatyczne translatory, a tłumacze z krwi i kości mogą niedługo wyginąć tak jak niegdyś dinozaury. A wy, mimo tych przeciwności, nadal utrzymujecie się na powierzchni. Rozumiem, że czarna magia też nie ma z tym nic wspólnego?
Branża tłumaczeń powoli zanika, to fakt. Ale my nie udajemy, że problemu nie ma, trzymamy rękę na pulsie i zdajemy sobie sprawę z nadchodzących zmian.
A największe z nich to...
Coraz lepiej radzą sobie tłumaczenia maszynowe, większość zna Google Translate, ale jest ich dużo więcej i są one coraz doskonalsze. Co więcej, pojawiają się również i automatyczne translatory tłumaczące ustne rozmowy – jak ryba Babel z ''Autostopem przez galaktykę''.
Wyjaśnijmy, wkładało się ją do ucha i dzięki niej rozumiało się każdy język.
Tak, kto czytał książkę lub oglądał film wie, o co chodzi. Kwestią czasu, i to nie tak odległą, jest więc to, że tłumacze ustni oraz tłumacze pisemni przestaną być potrzebni. Na szczęście język polski jest na tyle trudny, że automaty nie radzą sobie z nim jeszcze za dobrze, ale to się zmieni między innymi „dzięki” silnikom tłumaczeń opartym na rekurencyjnych sieciach neuronowych.
Jak się w takim razie przygotowujecie na tę nieuchronną rewolucję?
Wchodzimy na rynek z różnymi innymi usługami lingwistycznymi. Robimy darmowe szkolenia oraz płatne warsztaty z podstaw oprogramowania, które wspiera pracę tłumaczy, dla studentów i nie tylko. Ponadto organizujemy kursy tłumaczeń prawnych pozwalające przygotować się do egzaminu na tłumacza przysięgłego, w końcu lekcje językowe dla firm. Ale naszym sztandarowym nowym produktem jest ''outsourcing lingwistyczny''.
Co mieści się w tej usłudze?
Pośredniczymy w zapewnianiu pracowników – lingwistów posługujących się językiem, którego klient potrzebuje, native speakerów lub nie, nawet ludzi o określonym akcencie, jeśli potrzeba jakiegoś szczególnego, którzy przez określony czas pracują w siedzibie naszego klienta nad określonymi zadaniami. I nie chodzi tutaj o stricte tłumaczenie ustne, ale na przykład pomoc w negocjacjach za pośrednictwem e-maila lub telefonicznych, research w internecie określonej kwestii, pomoc w sprzedaży produktów czy umawianiu jakichś spotkań.
Na jaką pomoc w ramach tego outsourcingu mogą jeszcze liczyć klienci?
Może to być również nagrywanie głosu dla potrzeb różnych urządzeń elektronicznych, pomoc w opracowywaniu nowoczesnych technologii na przykład reagujących na głos czy telemarketing, sprzedaż usług na określone rynki zagraniczne lub helpdesk, czyli przyjmowanie zgłoszeń awarii od użytkowników.
Swego czasu było o was głośno, bo pomogliście Instytutowi Pamięci Narodowej w ważnym projekcie historycznym. Możesz przybliżyć kulisy tej sprawy? Nadal współpracujecie z tą instytucją?
O tak, to bardzo ciekawa historia. To było, o ile dobrze pamiętam, w 2012 roku. Usłyszałem gdzieś, że USA odtajniają tysiące stron dokumentów dotyczących Zbrodni Katyńskiej. Pogadaliśmy w zespole i stwierdziliśmy, że w tak zwanych wolnych chwilach podzielimy się tym i zaczniemy tłumaczyć te dokumenty na polski, bo one powinny być dostępne w naszym języku. Postanowiliśmy, że opublikujemy je na naszej stronie.
I media podłapały temat.
Informacja o tym poszła w świat, napisały o nas wszystkie znaczące portale internetowe od prawa do lewa: od Radia Maryja, przez Wprost, Onet, Politykę, wszystkich innych, na Newsweeku kończąc. Przyjechało radio, RMF chyba, przeprowadzili wywiady. Słowem – dużo szumu. A po kilku dniach dzwoni telefon, odbieram, a tu prokurator z IPN.
Ciekawe, jaką miałeś minę [śmiech].
Sparaliżowało mnie, jak każdego niewinnego człowieka, do którego dzwoni prokurator [śmiech], ale szybko okazało się, że po prostu słyszeli o naszej akcji, bardzo się podoba i chcieliby rozpocząć współpracę. Tak oto stałem się biegłym Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Nigdy nie powinno się mówić, że to nudna branża.
Najwyraźniej. Czyli macie w sobie dryg do działalności pro publico bono. W jakie akcje się najczęściej angażujecie?
Tłumaczymy od wielu lat za darmo dla fundacji czy organizacji zajmujących dobrymi rzeczami. Na przykład dla Komitetu Ochrony Praw Dziecka, muzeów – Niepodległości oraz Kolejnictwa w Warszawie – czy fundacji Greenpeace. Angażujemy się w te projekty niezależnie od kwestii światopoglądowych. Wspieramy też artystów i w ogóle sztukę np. Festiwal Filmowy Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym, Festiwal Fantastyki Cytadela czy naszą ulubioną mezzosopranistkę, przewspaniałą Izabelę Kopeć.
Czyli fascynację kulturą masową łączycie z miłością do sztuki przez duże S?
Mogę mówić wyłącznie za siebie, ale uważam, że miłość do jakiejkolwiek formy sztuki nie wyklucza fascynacji inną. Z niecierpliwością czekałem zarówno na kolejną odsłonę ''Batmana'' (na ostatnią część mieliśmy wyjście ''firmowe”) czy ''Wiedźmina'', jak i planowałem wypad do opery czy na wybitny albański dramat psychologiczny. Sztuka to nie fizyka, która prawdopodobnie w całym wszechświecie jest taka sama i już, nie ma co z nią polemizować.
Jak wiemy warunki pracy w branży tłumaczeń na ogół pozostawiają wiele do życzenia. Zastanawiam się więc, jak wygląda życie pracownika Diuny. Czemu warto dołączyć do waszych szeregów?
Nie wiem, jak jest u konkurencji, bo nigdy u niej nie pracowałem ani w ogóle nikt z nas nie pracował. Nie oglądamy się na innych, robimy swoje. Z tego co zasłyszałem, to jednak dość nietypowe są u nas trzy rzeczy. Po pierwsze, zatrudniamy tłumaczy na stałe w biurze, a nie podzlecamy freelancerom 100 proc. swoich zleceń. Po drugie, tłumacze zatrudnieni są na umowę o pracę, co dość rzadkie w branży i, po trzecie, zatrudniamy nie tylko osoby po lingwistyce.
Kogo więc jeszcze zatrudniacie?
Połowa składu to inżynierowie, biotechnolodzy, po prostu specjaliści z różnych branży. Są to fachowcy znający języki obce i rozumiejący to, co tłumaczą, na przykład patenty, opisy leków czy instrukcje obsługi maszyn.
W jaki sposób staracie się wyróżniać?
Staramy się być aktywnym członkiem branży, nie tylko perfekcyjnie wykonując zlecenia dla klientów, ale prowadząc wspomniane darmowe szkolenia czy przyjmując studentów na praktyki. Dzielimy się naszą wiedzą i doświadczeniem, pomagamy zakładać tłumaczom-freelancerom działalność gospodarczą, pomagamy w księgowości, udostępniamy naszą powierzchnię coworkingową oraz narzędzia pracy, czyli jesteśmy czymś w rodzaju inkubatora dla chcących wejść na rynek.
Jaką filozofię pracy wyznajecie w Diunie? Rządy twardej ręki czy może bardziej demokratyczny system pracy zespołowej?
Mamy bardzo fajną kulturę organizacyjną i familijną atmosferę w biurze. Mieszka z nami kot. Posiadamy ogród, gdzie w lecie tłumacze pracują z hamaków. Czasem wpadają nasze dzieciaki (tzw. Dzieci Diuny). Mamy worek bokserski do wyżycia się i piłkę do pokopania. Robimy grille, uprawiamy rzodkiewkę, rosną wiśnie i różne zioła. Czasem na rzutniku puszczamy sobie filmy. Mamy też dostawy owoców do biura i konsolę.
W co gracie?
Króluje Mortal Kombat, FIFA i karaoke.
O tak, nie ma jak w przerwie w pracy zrobić koledze/koleżance z biura Fatality, strzelić kilka bramek albo sobie pośpiewać.
Widzę, że czujesz bluesa [śmiech]. Oprócz tego, jak się okazuje, działamy całkowicie zgodnie z zasadami niedawno opisanej ''organizacji turkusowej'', gdzie jest bardzo płaska struktura: pracownicy decydują o różnych rzeczach sami, wymieniają się kompetencjami, wykorzystują swoją kreatywność, samoorganizują swoją pracę. No i planujemy na którąś zimę zapakować się wszyscy w samolot i na miesiąc wyjechać do ciepłych krajów i stamtąd pracować pod palmami.
Życzę zatem spełnienia tych egzotycznych marzeń. Na koniec zapytam o największe wyzwanie w pracy tłumacza, przed jakim stanął Piotr Kolasa, albo mówiąc szerzej - Diuna?
Największe wyzwanie jeszcze przed nami. Plan na ten rok to otworzenie oddziałów w Niemczech, USA i Wielkiej Brytanii. W ramach dywersyfikacji biznesu domykamy również otworzenie przedszkola językowego. Także w 2017 będzie się działo!