Taksówkarze, którzy zafundowali warszawiakom gigantyczne korki podczas porannych godzin szczytu, nie robią najlepszego PR-u swojej profesji. Mimo wkurzenia dużej części mieszkańców stolicy ciężko sobie jednak wyobrazić, by mogli zniknąć z naszych ulic. Uber jest bowiem atrakcyjny tylko w roli alternatywy wobec drogich usług taksówkarskich korporacji – inaczej płacilibyśmy za niego krocie. W przypadku taksówkarzy zawyżone ceny są bowiem efektem nieuczciwości konkretnego kierowcy, w Uberze natomiast – wynikiem zaplanowanego przez firmę działania.
Protest taksówkarzy wymierzony w Ubera jest wręcz idealnym prezentem dla amerykańskiego przedsiębiorstwa. Firma postanowiła zagrać na zdenerwowaniu mieszkańców największych polskich miast i od rana promowała swoje usługi odnosząc się do swojej konkurencji.
– Korek? Zablokowane miasto? Pamiętaj - masz alternatywę! Wybierz przejazdy z Uberem – bezpiecznie, wygodnie i niedrogo – zachęcał Uber na facebookowym i twitterowym profilu.
Patrząc na samą reklamę moglibyśmy pomyśleć – po co właściwie nam ci taksówkarze. Uberem taniej, tak samo szybko, a w dodatku jego kierowcy, mimo zapowiedzi, wciąż nie mogą zebrać się do ogólnopolskiego strajku.
Korporacje taksówkarskie ma jednak nad amerykańską korporacją istotną przewagę – działają w przejrzysty sposób. O tym, ile zapłacimy za kurs możemy dowiedzieć się z naklejki na drzwiach samochodu. Jak to wygląda w przypadku Ubera? Firma stosuje skomplikowany algorytm, który zmienia się w zależności od natężenia ruchu na drodze.
Jego szczegóły pozostają owiane tajemnicą, ale w zeszłym roku nieco światła na jego działanie rzuciła grupa amerykańskich programistów. Wyniki ich badań pokazały, że stawka za przejazd rośnie w sytuacjach, gdy klientów jest więcej niż kierowców. Uber zaczyna wówczas stosować mechanizm „cen dynamicznych” a stawka za kilometr (1,4 zł) potrafi wzrosnąć 3-krotnie.
O tym, jak działa bezduszny algorytm, przekonali się niedawno Brytyjczycy. Panika wywołana zamachem w Londynie okazała się dla Ubera czasem złotych żniw. Gdy przebywający w strefie zagrożenia ludzie gorączkowo dzwonili po kierowców Ubera, aplikacja amerykańskiego przewoźnika podbijała ceny stawek za kurs. I to nawet dwukrotnie! I choć Uber zarzeka się, że było to działanie automatu, a pracownicy firmy ręcznie wyłączyli mnożnik, niesmak pozostał.
Warto zresztą dodać, że dla samych kierowców kursy Uberem bywają bardziej intratne od wożenia klientów za pomocą taksówek. Jak informował pewien czas temu Urząd Miasta Krakowa, podczas jednej z kontroli złapano kierowcę Ubera, który w bagażniku przewoził...atrybuty taksówkarskie (taksometr, kasę fiskalną, lampę z napisem TAXI i dodatkowe oznaczenia identyfikujące krakowskie taksówki).
Mężczyzna tłumaczył, że jeździ w dużej krakowskiej korporacji, która nie nalicza opłat czasowych. Kiedy ruch uliczny robił się zbyt duży, by swobodnie poruszać się po mieście, kierowca włączał więc aplikację Ubera (zdaniem magistratu stawka szła wtedy w górę o 80 proc.) i nalicza opłatę czasową w wysokości 25 groszy na minutę. Taka operacja przestawała się jednak opłacać, gdy ruch robił się mniejszy. Wtedy górę brały korzyści wynikające z dużego obrotu korporacji, która dostarczała mu klientów.