Nie wiem, czy Travis Kalanick jest fajnym gościem. Stworzył biznes wart kilkadziesiąt miliardów dolarów, ale chaotyczny, z toksyczną atmosferą pracy, aferami, molestowaniem i mobbingiem. Tego nie ogarnął, więc dobrze się stało, że zrezygnował z szefowania Uberowi. Ale pozbycie się go, może być dla inwestorów strzałem w stopę.
Nie wiem czy na miejscu jest porównywanie Ubera do Apple’a. Ale wszyscy pamiętają o tym, jak firma z Cupertino pozbyła się swojego szefa, silnie podupadła, a kilka lat później Jobs wrócił w glorii i podniósł swoje dziecko z kolan. I wiemy też co dzieje się z Apple po jego śmierci. Niby firma śpi na gotówce, ciągle robi elektronikę z wysokiej półki, ale musi oglądać się na konkurencję i czasem ją doganiać. Za czasów Jobsa to reszta świata goniła Apple.
Czy z Uberem będzie podobnie? Tego na razie nie wie nikt. Ale może Kalanick faktycznie musiał odejść. Żeby zwolnić, żeby nabrać dystansu i oddechu. Jednak Uber wciąż jest jego dziełem, jego opus magnum. Problem w tym, że chyba zabrakło mu wizji na dalszy rozwój. A może raczej – na zarabianie pieniędzy.
Bo za odejściem Kalanicka stoją olbrzymie pieniądze i gigantyczna dziura w budżecie. Jego pomysł na biznes był i jest genialny. Stać się korporacją taksówkarską i przewozową, która nie posiada ani jednego auta? To mógł wymyślić tylko bardzo bystry gość. Sęk w tym, że Uber próbował i próbuje złapać wiele srok za ogon. W jego biznes uwierzyło wielu poważnych inwestorów, ale nie można się im dziwić, że z rosnącym niepokojem patrzyli na to, jak Kalanick przepala ich pieniądze.
A robi to w takim tempie, że doświadczony zespół operatorów kotłowni nie dałby rady go przebić. Tylko w pierwszym kwartale tego roku Uber stracił 708 mln dolarów. To (lekko licząc) prawie 2,7 mld złotych.
Travis Kalanick wespół z Garrettem Campem stworzył aplikację pozwalającą zamawiać tanie przewozy. Troszkę nieświadomie zaburzyli cały istniejący system i narobili potwornego zamieszania. Obecnie Uber działa w 500 miastach w 66 krajach. Ale nie jest to biznes spokojny, ustabilizowany, świadomie się rozwijający. Wszystko jest tu głośne i szybkie. Pół biedy, gdyby chodziło tylko o rozwój. Tymczasem firmą co rusz wstrząsają afery, skandale, grożą jej miasta, rządy, taksówkarze wywlekają kierowców Ubera z samochodów i oddają w ręce władz.
To nie jest dobry i fajny sposób prowadzenia biznesu. Na Ubera skarżą się słabo zarabiający kierowcy, molestowane pracownice i pracownicy zmagający się wręcz z toksyczną atmosferą w firmie, opinia publiczna nie może darować Kalanickowi pokazywania się w otoczeniu nielubianego prezydenta Donalda Trumpa. Po ostatnim audycie z firmy poleciało kilkadziesiąt osób, niekompetentnych i dopuszczających się nadużyć.
Na dodatek ostatnio w tragicznym wypadku łodzi na jednym z amerykańskich jezior zginęła matka Travisa Kalanicka, a ojciec ledwo uszedł z życiem. Dla twórcy Ubera ostatnie miesiące i tygodnie nie są łatwe.
O Uberze jest głośno i to nie w taki sposób, o jaki chodzi inwestorom. Kalanick nie ma własnych gór złota, wszystko dostał od ludzi, którzy uwierzyli w jego wizję biznesu. Co z tego, że akcje firmy, które ma w kieszeni, są warte kilka miliardów dolarów. To tylko akcje. Kolejna afera mogłaby sprawić, że stracą na wartości do poziomu iluś centów. To samo może stać się z resztą akcji, dziś wycenianych na niebotyczne 700 mld dolarów.
I z tego powodu wiadomość, o rezygnacji Kalanicka z szefowania Uberowi nie jest zaskoczeniem. Ktoś musi posprzątać tę augiaszową stajnię, powiedzieć kilka razy "przepraszam", uspokoić emocje. Ale z drugiej strony nikt nie rozumie wizji Kalanicka lepiej niż on sam. Zresztą już podkreślił w oświadczeniu wysłanym do redakcji New York Times, że kocha Ubera, ale postanowił zaakceptować apel o odejście ze stanowiska. „Zrobiłem to po to, by Uber zamiast wypalać się kolejnymi wewnętrznymi walkami mógł powrócić na ścieżkę dalszego budowania i rozwoju” – pisze Kalanick.
Na razie nie wiadomo, kto pokieruje firmą po odejściu Kalanicka. Ponoć jest już kilku kandydatów na to stanowisko, w tym życiowa partnerka biznesmena. Wiadomo jednak, że prezesa trzeba znaleźć szybko, bo firma jest potwornie osłabiona po ostatnich zawirowaniach. Nie ma ani prezesa (CEO), ani ludzi zarządzających na poziomie operacyjnym, finansowym oraz marketingowym (COO, CFO i CMO).
Jaka przyszłość czeka teraz Ubera? Ktoś pewnie posprząta ten bałagan, oczyści atmosferę a potem okaże się, że firma została w specyficzny sposób wykastrowana, bo na jej czele nie stoi wizjoner, być może chaotyczny i antypatyczny, ale jednak patrzący szeroko, tylko porządny biznesmen bez marzeń. Wtedy (już poukładany i wypoczęty) Kalanick będzie mógł wrócić. Cały na biało.