Reporterzy programu „Uwaga!” wpadli na jajeczną aferę. Zatrudnili się w zakładzie, który zajmuje się produkcją jajek. To, co zobaczyli, szokuje. Okazuje się bowiem, że w Polsce istnieje szara strefa handlu jajami przeznaczonymi do utylizacji. Proceder nie jest jednostkowy, tylko masowy.
Informator zdradził reporterom, że im mniejsza firma, tym większe przekręty. Jako przykład wskazał jedno z przedsiębiorstw, które skupują jaja z ferm, a następnie dostarcza je do sklepów i supermarketów. Dziennikarze otrzymali w nim pracę i prześwietlili przedsiębiorstwo.
Problem nie jest jednostkowy, istnieje bowiem cała szara strefa tworzona przez handlarzy. Poza nadzorem służb sanitarnych masowo skupują oni jaja i wprowadzają je na rynek.
– Te jaja na pewno nie nadają się do jedzenia, są to jaja wylęgowe. Tu mamy przykład że zarodek zamarł w 15. dobie, tuż przed wykluciem. Tutaj mamy przykłady, że zarodki zamarły w 7., 8. dobie. To jest odpad, który powinien być zutylizowany – twierdzi po zobaczeniu reporterskiego materiału prof. Jan Niemiec, szef Katedry Szczegółowej Hodowli Zwierząt.
Kierowniczka zakładu zaproponowała reporterom kupno przez internet fałszywej książeczki sanepidowskiej, która wskazywałaby brak chorób zakaźnych u pracownika. Chodziło bowiem o to, by dostarczono ją jak najszybciej. Trafienie do magazynu oznaczało fałszowanie dat przydatności partii jaj, których nie sprzedano w terminie. Fałszowano termin na tysiącach jajek. Wynosi on tylko 28 dni – po tym czasie jajo nie powinno być przeznaczone do spożycia. Mimo to trafia jednak na polskie stoły.
– Takie praktyki są absolutnie niedopuszczalne. Jajo, które przekracza barierę 28 dni, powinno powrócić do zakładu pakującego. Może zostać przekazane do zakładu przetwórczego i zostać przerobione w odpowiednich warunkach procesowych i higienicznych na masę jajową, póki jeszcze się do tego nadają – tłumaczy ekspertka od bezpieczeństwa żywności, dr Małgorzata Korzeniowska z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.