Barbara Sołtysińska to jedna z najbardziej wpływowych postaci polskiego internetu. 30-letnia Polka zdążyła już stworzyć platformę LifeTube, która łączy popularnych youtuberów z markami, chcącymi się za ich pomocą reklamować. Teraz z sukcesem rozwija swój kolejny projekt – indaHash – który powiela koncepcję poprzednika, ale w odniesieniu do Instagrama.
Mówisz, że masz naturę hazardzistki, a w swój najnowszy biznes zainwestowałaś wszystkie oszczędności. Jak się czujesz po pierwszym rozdaniu?
Po pierwszym rozdaniu czuję się zdecydowanie bardzo dobrze, biorąc pod uwagę rozwój indaHash. Cały biznes to swego rodzaju hazard, ale uważam, że jeżeli w coś się wierzy, to warto w to zainwestować. Ludzie często mają inny stosunek do rzeczy, które kupują za pieniądze innych, i inny, kiedy robią to za swoje. Uważam, że jeśli można, nawet częściowo, zainwestować w swój własny biznes, to warto to zrobić, ale wiadomo, że nie każdy ma taką możliwość.
Chodzi o poziom satysfakcji?
I szacunku do wykonywanej pracy. Jeżeli wcześniej decydujesz się na pewne wyrzeczenia i obniżenie swojego poziomu życia, żeby zaoszczędzić i zdobyć środki na rozkręcenie własnego biznesu, to satysfakcja jest zdecydowanie wyższa, gdy się udaje.
Ta zewnętrzna motywacja była tak niezbędna? Po sukcesie LifeTube z pewnością znalazło się kilku chętnych inwestorów.
Na początkowym etapie biznesu kluczowe jest 100 proc. skupienie na budowaniu wartości, a nie zarządzaniu oczekiwaniami i emocjami inwestorów. Zdecydowałam się na taki ruch, bo gdy zaczynaliśmy nie widziałam w inwestorach, z którymi się spotkałam, dobrych partnerów. Może po prostu nie miałam szczęścia. Do momentu, w którym porozumieliśmy się z Trigon (który jest notabene świetnym partnerem), miałam poczucie że inwestorzy nie rozumieją tego biznesu i bardziej mi będą przeszkadzać niż pomagać.
Trzeba to było tłumaczyć?
Świadomość, na czym polega istota tego biznesu, jest powszechna wśród marketingowców, ale nie zawsze spotykała się z rozumieniem w branży finansowej. Czasami miałam wrażenie, że jeśli chodzi o poziom zrozumienia tematu, jesteśmy na innych planetach. Nie jesteśmy modelem SaaS-owym opartym o abonament, a często słyszeliśmy pytania na zasadzie: „jeżeli wydamy tyle i tyle na promocję, to ile dokładnie będziemy mieli klientów?”. Widząc taki sposób myślenia, niedostosowany do naszego modelu biznesowego, odpuściłam. Są dwie waluty – czas i pieniądze. Zdecydowałam, że w tym wypadku cenniejsze było to pierwsze.
A marki. Z nimi również trzeba rozmawiać i przekonywać?
Na początku tak – ale to normalny proces wprowadzania nowego produktu na rynek, a co za tym idzie pewnej „ewangelizacji”. Dzisiaj są inne wyzwania, to już nie kwestia tego czy wypróbują narzędzie, tylko na jaką skalę. Marki przestają patrzeć tylko na zasięgi, zwracają również uwagę na zaangażowanie i dopasowanie jakościowe. Dlatego wprowadziliśmy niedawno dodatkowe opcje targetowania demograficznego oraz archetypów, żeby lepiej dopasować twórców jakościowo.
Patrząc z boku cała idea wydaje się bardzo prosta. Młody człowiek wrzuca zdjęcia albo filmy na Instagram, Facebook lub Snapchat. Ot, cała filozofia – każdy tak może.
I tak i nie. Dostęp do dobrego aparatu to koszt 100 zł miesięcznie w abonamencie – na taki sprzęt stać wiele osób. Za to trzeba mieć coś do przekazania, charyzmę i odpowiednie wyczucie.
Czy na pewno każdy? Może pionierskie czasy już się skończyły i na uwagę internautów mogą liczyć już tylko grube ryby? Część twórców, jak Krzysztof Gonciarz czy Abstrahuje, ma już ogromne zasięgi. Poszczególne odcinki idą w setki tysięcy wyświetleń, a ilość czasu widzów jest przecież ograniczona.
Jeśli spojrzymy na to, ile przeciętnie poświęcamy na konsumpcję treści, to okaże się, że nawet parę godzin dziennie. Coraz więcej osób zaczyna śledzić nie tylko dużych twórców, ale też małych i średnich, którzy się specjalizują i wypełniają konkretne nisze, bardzo atrakcyjne dla marek. To proces podobny do tego, który zaszedł w tradycyjnych mediach
Trochę prościej powinno być na Instagramie. Na indaHash do rejestracji wystarczy nam 700 obserwujących. Jeżeli ktoś jest leniwy, mógłby to pewnie załatwić za pomocą botów.
To nie takie proste, mamy jakościowe kryteria akceptacji oraz algorytmy, które codziennie sprawdzają jakość kont. Liczba obserwujących to dopiero początek, trzeba mieć również większy od średniej poziom zaangażowania. Żeby to określić, patrzymy na zasięg, ilość lajków i komentarzy. Przykładowo jeżeli ktoś dokupuje lajki, to widać że zaangażowanie nie jest proporcjonalne do wielkości zasięgu. Nasza technologia weryfikuje czy konto nie ma dokupionych like’ów czy followersów. Tego typu automatycznych analiz są setki plus jest duży dział moderatorów weryfikujących konta również ręcznie.
A po spełnieniu tych warunków robimy zdjęcia i żyjemy jak królowie?
Samo zdjęcie lub film to nie wszystko. Znam wiele przykładów osób, które zajmowały się zawodowo fotografią, próbują w to wejść i zupełnie im nie idzie. Potrzebne jest jeszcze wyczucie internetu i swojej publiczności. Trzeba mieć pasję, polot i przede wszystkim umieć to pokazać.
Te wyczucie odbiorcy wystarczy żeby żyć tylko z robienia zdjęć?
Tak, ale to nie jest naszą intencją. Chcemy przede wszystkim umożliwić komunikację między marką a influencerem, tak by ten drugi miał możliwość dodatkowego zarabiania na swoich pasjach. Zainteresowana osoba pobiera aplikację i decyduje, czy chce zrobić kampanię. A te są rożnie targetowane. Około 80 proc. kampanii kierowanych jest na profile mniejszych, ale bardziej ukierunkowanych autorów.
W jednym ze swoich vlogów Krzysztof Gonciarz opowiadał, że platformy łączące influencerów z markami, nie są dla tych pierwszych specjalnie opłacalne. Dużym graczom mogą co najwyżej zautomatyzować sprzedaż, małym kompletnie nie pomogą.
Wszystko zależy od celu. Są tacy influencerzy, którzy w ogóle nie współpracują z markami. Zrobiliśmy raport wg. którego 70 proc. twórców robi kampanie dla marek, które lubi. Część z nich deklaruje, że może robić to nawet za darmo. Nam chodzi o to, by każdy miał możliwość nawiązania takiego kontaktu, niezależnie od tego czy jest mały, duży czy średni.
Czołowi influencerzy, jak wspomniany Gonciarz, stają się dzisiaj bardziej rozchwytywani przez firmy niż tradycyjni celebryci, którzy spoglądają na nas z billboardów?
To ciężkie do określenia. Influencer komunikuje się z widzami przede wszystkim poprzez własne kanały, celebryta robi to przede wszystkim za pośrednictwem tradycyjnych mediów (chociaż często też może mieć własne kanały). Klient decydując się na współpracę z infleuncerem decyduje się na konkretne treści, które ten przygotowuje. W przypadku celebrytów kupujemy potencjał medialny i patrzymy, na ile się zwraca. Dzisiaj jednak coraz częściej celebryci stają się digital influencerami. I na odwrót.
Ten potencjał medialny młodych jednak dzisiaj nie przekonuje. Trafia do nich za to fakt, że dzięki własnym kanałom twórcy budują również z odbiorcami specyficzną więź, której panom z reklam brakuje.
To fakt, firmy korzystają z usług influencerów w dużej mierze ze względu na ich wiarygodność.
...która może być teraz zagrożona. Instagram forsuje właśnie nową politykę w ramach, której zdjęcia sponsorowane powinny być wyraźnie oznaczone. Dzisiaj zdaniem amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu, wiele osób ogląda je nie wiedząc, że osoba, która pokazuje na zdjęciach kremy, odżywki itd. bierze za to pieniądze.
Dlatego rekomendujemy klientom wykorzystywanie hasztagu „ad”.
I to odbiorcom wystarczy?
W przypadku większość kampanii tak.
Drugi problem może tkwić w natłoku reklam. Za chwilę może się okazać, że na bardziej rozchwytywanych kanałach reklama pogania reklamę. To nie podkopie zaufania?
Nasycenie, które mogłoby podkopać wiarygodność jest niesamowicie trudne jeśli nie niemożliwe – twórca musiałby robić nową kampanię codziennie. Tymczasem od momentu założenia platformy zrealizowaliśmy około 1000 kampanii angażujących dziesiątki tysięcy influencerów. 80 proc. z tych kampanii skierowanych jest do małych i średnich twórców, a tych na platformie mamy ponad 270 000 tys.
Czyli taki problem w ogóle nie istnieje?
Może dotyczyć twórców, który robią stanowczo za dużo współprac i robią je nieumiejętnie.
To znaczy?
Tak naprawdę po każdej publikacji twórca dostaje zawsze feedback od widzów, więc wie również o tym, co sądzą o współpracy jego widzowie.
Nie chce straszyć, ale często spotykam się z komentarzami, że ten cały biznes to jednak wielka bańka. Pęknie jak dot-comy w 2001 roku.
Kompletnie się z tym nie zgadzam. O bańce mówi się wtedy, gdy wycena zostaje wywindowana w oparciu o fałszywe przesłanki. Byłaby wtedy gdyby ludzi słuchali dużo radia, czytali książki, oglądali TV, a wszyscy wmawialiby nam, że w tym czasie oglądają Youtube’a, siedzą na facebooku i na Instagramie. Tymczasem jesteśmy w trakcie gigantycznej zmiany sposobu konsumowania treści. Ludzie porzucają media tradycyjne, funkcję tych ostatnich przejmują ludzie, którzy dzielą się informacjami w internecie. Za tym trendem podążają reklamodawcy.
A jak to wygląda od strony indaHash?
Bardzo dynamicznie rozwijamy się w Stanach Zjednoczonych, w tym tygodniu otwieramy biuro w Johannesburgu, a potem w Singapurze. Moim zdaniem jesteśmy na początku pewnego procesu, a patrzę na to z perspektywy nie tylko polskiej. Dla nas to dopiero początek.
Czyli głosy o dotcomach pochodzą od ludzi, którzy nie zaadoptowali się jeszcze do nowej rzeczywistości?
To, że jakiegoś świata nie rozumiemy, nie oznacza, że nie funkcjonuje. Nie zaklinajmy rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na statystyki konsumowania treści oraz gigantycznego przejścia z offline w online i wszystko jest jasne. Każdy ma oczywiście prawo, by działać na swoich zasadach – wystarczy spojrzeć na mormonów, których społeczność funkcjonuje w oparciu o zupełnie inne wartości. To kwestia naszych wyborów.
Tobie jak się domyślam do mormonki daleko?
Konsumuje media jak wszyscy – siedzę na Instagramie, oglądając Insta Stories, scrolluje Facebooka, siedzę na Twitterze. Co tam robię? Śledzę konkretnych ludzi i czytam treści, które produkują. Zajmuje mi to zdecydowanie ponad godzinę dziennie.
A telewizor wyrzuciłaś?
Mam od roku, ale nawet nie wiem, jak go włączyć, by pokazywał stacje telewizyjne. Służy mi tylko do oglądania Netflix’a i YouTube.
Media społecznościowe pochłaniasz więc masowo, w oparciu o nie stworzyłaś dwie duże firmy. Nie korciło cię żeby, jak twój współpracownik Radek Kotarski, stanąć pod drugiej stronie?
Moim celem nigdy nie było zostanie twórcą, chciałam budować biznes i wspierać twórców. W LifeTube za moich czasów było ich ok. 200 kanałów. W indaHash aktualnie 270,000. Dla mnie to większa satysfakcja niż tworzenie kontentu.