Planowana przez rząd reforma Sądu Najwyższego to nie tylko całkowite przedefiniowanie pojęcia sędziowskiej niezawisłości, ale również niemałe obciążenie dla budżetu. Tylko w pierwszym roku wydatki mają sięgnąć 19 mln, a potem może być jeszcze drożej.
W Sejmie trwa obecnie debata nad reformą Sądu Najwyższego, który zakłada przeniesienie sędziów SN w stan spoczynku, z wyjątkiem tych, wskazanych przez ministra sprawiedliwości. Bardzo prawdopodobne, że przygotowana przez rząd ustawa już jutro trafi do Senatu. Jej przegłosowanie nie dotknie jednak tylko wymiaru sprawiedliwości.
– Należy szacować, że w pierwszym roku obowiązywania ustawy wysokość dodatkowych wydatków budżetowych wyniesie 19 mln złotych. Na kwotę tę składają się przede wszystkim wydatki związane z koniecznością pokrycia uposażeń sędziów Sądu najwyższego w wysokości 100 proc. ostatniego wynagrodzenia, jakie otrzymywał sędzia w stanie czynnym – czytamy w projekcie ustawy.
Skąd tak wysoka kwota? W Sądzie Najwyższym orzeka 90 sędziów. Projekt zakłada, że każdemu z nich będzie przysługiwać półroczna odprawa. A pensja sędziego to ponad 16 tys. złotych.
To jednak nie koniec. Sędziowie przeniesieni w stan spoczynku będą otrzymywać 100 proc. pensji do osiągnięcia 65 roku życia. Po przekroczeniu tego wieku wynagrodzenie spada do 75 proc. Ustawodawca tego nie przeoczył. – W kolejnych latach dodatkowe wydatki związane ze stanem spoczynku mogą wynieść w ujęciu całorocznym nawet 38 mln złotych – czytamy w dalszej części projektu.
Skąd wziąć na to pieniądze? Ustawodawca wskazuje, że po reformie w sądzie będzie pracować mniej osób. Ustawa zakłada również obniżenie wynagrodzeń w Biurze Studiów i Analiz.