Marcin Goetz w Trzcińsku pod Jelenią Górą wypieka zachwycające wyglądem i smakiem pierniki. 10 lat temu stanął przed wyborem: praca w stolicy albo pozostanie na wsi. Zadzwonił do znajomego, z którym pracował w Polskim Radiu Wrocław. – Słuchaj, przychodzę do pracy rano i wychodzę późnym wieczorem. Jestem cały dzień na nogach, żeby zarobić – usłyszał od Jarosława Kuźniara, który robił karierę w Warszawie.
Goetz zrozumiał, że przeprowadzając się z rodziną do Warszawy, nie będzie jej praktycznie widywał, a do tego dojdzie olbrzymie zmęczenie po pracy. – Nie chciałem dołączać do wyścigu szczurów. Dla mnie praca nie ma być kieratem – powinna być w większości przyjemnością. Trzeba oczywiście z niej wyżyć, ale ważne, by nie była to niepohamowana pogoń za zyskiem – mówi w rozmowie z INN:Poland.
Przypadek sprawił, że mężczyzna zyskał ciekawą alternatywę dla kariery w Warszawie. Goetz podarował w prezencie menadżerowi firmy Siemens piernikową chatkę. W wolnym czasie zajmował się bowiem piernikarstwem. Menadżer zadzwonił po paru dniach, pytając, czy zrobiłby mu jeszcze... 400 takich chatek. Tak niezobowiązujące zajęcie przerodziło się w istniejącą od 10 lat manufakturę Słodka Chatka, która nigdy nie przeznaczyła nawet złotówki na reklamę. Corocznie zyskuje jednak na popularności i w ciągu roku produkuje pierniki liczone w kilku tysiącach. Cena za jeden piernik waha się w granicach 5-300 zł.
Za 300 zł kupimy duży dom z piernika, który na zewnątrz jest pełen drobnych detali. W środku z kolei, jeśli tylko zechcemy, znajdziemy malutkie postacie i wyposażenie wnętrza, na które składa się np. piec. – Zdarzyło się, że przygotowywaliśmy domek, który miał być prezentem na 18. urodziny. Był to „domek z lokatą”, bo w środku znajdowała się koperta z pieniędzmi – wspomina. Dodaje, że domki są często przechowywane przez lata i wyjmowane co roku na święta Bożego Narodzenia.
Manufaktura działa przez cały rok, a nie tylko w okresie świątecznym. Od końca października do połowy grudnia sprzedaje kilka tysięcy sztuk różnych pierników. – Nie planuję stworzenia wielkiej fabryki, która nastawiona byłaby na masową produkcję, wręcz przeciwnie, cała siła tkwi w tym, że jesteśmy „mali”. Kiedy zwraca się do nas klient, mówiąc, że chce jedną sztukę wybranego wzoru piernikowego, jesteśmy w stanie go przygotować. Nie wykorzystujemy 100 proc. naszych mocy przerobowych, bo chcemy zachować charakter manufaktury, która wyrabia produkty ręcznie – przekonuje.
W Słodkiej Chatce zdarzają się nietypowe zamówienia. Jedna z firm, zajmująca się armaturą sanitarną, zamówiła słuchawkę prysznicową z piernika, a jeszcze inna – piernik w kształcie zderzaka kolejowego.
Brak masowej produkcji oznacza też postawienie na wyższą jakość. – Otrzymałem propozycję od firmy, która chciała złożyć duże zamówienie. Prosiła o zrobienie nieco gorszych pierników, ale w szybszym tempie. Choć zlecenie było atrakcyjne finansowo, nie zgodziłem się. Ludziom smakuje nasze ciasto, które porównują do domowego. Nie ma sensu psuć dotychczasowej jakości dla szybkiego zysku – wyjaśnia.
Słodka Chatka wykorzystuje wyłącznie naturalne składniki pozbawione chemii. Podstawę stanowi polski miód, który nie pochodzi ze sprzedaży detalicznej, tylko jest sprowadzany z Lubelszczyzny. Co więcej, manufaktura od trzech lat ma własną pasiekę. Przy produkcji piernika pracownicy nie wykorzystują mąki i cukru. Przyprawy pochodzą z kolei od producenta z Austrii. Goetz przekonuje, że stosuje tylko naturalne barwniki, takie jak kurkuma, sok z jagód i kakao.
Piernikarz zdradza, że większość klientów to małe i średnie przedsiębiorstwa. Zdarzają się jednak większe firmy, takie jak Interia czy Alu-Pro. – Jako manufaktura mamy pewne ograniczenia pod kątem ilości produkcji. Ale nie chcemy przekształcać się w większą firmę, gdzie od jakości ważniejsza byłaby ilość – tłumaczy. Goetz uzyskuje przychody na poziomie około 150 tys. rocznie. To i tak bardzo dobry wynik jak na małą wiejską manufakturę, która nie ma ambicji robienia wielkich pieniędzy.
Goetz przyznaje, że dba o swoich pracowników, od których wymaga wyobraźni i zaangażowania, a nie mechanicznej produkcji, w której człowiek schodzi na ostatni plan. – Ten świat jest tak szybki, drapieżny i chciwy. Jego religią nie jest chrześcijaństwo, islam czy buddyzm. Jest nią chciwość i żądza władzy. Nie chcemy się w to wpisywać, bo ileż można żyć w taki sposób. Próbujemy działać w naszej manufakturze nieco inaczej. Jak na razie nam się to udaje – twierdzi. Wspomina, że czasem bywa w Warszawie. Dawniej denerwowały go charakterystyczne dla niej korki. Teraz zaś, kiedy stoi w warszawskich korkach, odczuwa współczucie wobec ludzi żyjących w stolicy.
Spokojny tryb pracy zaowocował nawet „piernikowym slow food”. – Współpracujemy z Muzeum Regionalnym w Jaworze i Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu. Posiadamy zabytkowe formy piernikarskie i na zamówienie wykonujemy pierniki historyczne oraz figuralne (zrobione z ciasta, które nie zawiera spulchniaczy). Przygotowujemy wyroby nielukrowane z powidłami śliwkowymi. Dawniej piekło się twarde piernikowe blaty, przekładało się je powidłem i zostawiało się na kilka tygodni. Piernik robił się stopniowo miękki, bo powidła śliwkowe oddają wodę do ciasta. Taki produkt wpisuje się w trend slow food – podsumowuje.