Przyjeżdża na stadion, obchodzi spacerkiem cały obiekt, przybija piątkę z Lady Gagą i wraca do domu. Praca pirotechnika, a w zasadzie będąc precyzyjnym – technika bombowego – wygląda prawie w ten sposób. Z zaznaczeniem, że „prawie” jak z reklamy Żywca. W rzeczywistości to ciągła gonitwa z czasem, praca po nocach i świadomość, że pokusa pójścia na skróty może się skończyć tragicznie dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, zarobki w pełni to jednak wynagradzają. Doświadczony technik potrafi wyciągnąć miesięcznie 8 tys. złotych.
– Najwięcej pracy mam wtedy, kiedy coś się dzieje, np. po niedawnym ataku terrorystycznym w Manchesterze – przyznaje Tomasz Goleniowski, właściciel firmy EOD TECH. Jego firma zajmowała się w ostatnim czasie m.in. Intel Extreme Masters w Katowicach, ceremonią otwarcia World Games, OFF Festivalem czy imprezą sylwestrową w Warszawie.
Im bardziej spektakularny atak, tym bardziej organizatorzy imprez interesują się takimi usługami. Takie życie. I bez tego technicy bombowi, nazywani czasem błędnie pirotechnikami, mają jednak pełne ręce roboty. Szczególnym okresem jest lato, impreza plenerowa goni jedna drugą, a na zorganizowanie masowego widowiska bez wcześniejszego zabezpieczenia terenu pozwoli sobie dzisiaj niewielu organizatorów.
– Sezon trwa od maja do października. Dostajemy wtedy zlecenia średnio co 3 dni. Oprócz tego dobrym okresem jest też przełom roku. Praktycznie każde większe miasto organizuje wówczas plenerowe imprezy sylwestrowe – opowiada Goleniowski.
A pracy jest naprawdę dużo, bo prywatni technicy to w Polsce nowość. Goleniowski opowiada, że tak naprawdę boom w tej branży zaczął się dopiero w maju ubiegłego roku. Komendant Główny Policji wydał wówczas polecenie, by policjanci przestali sprawdzać biletowane imprezy masowe. Policja robiła poszukiwania materiałów i urządzeń wybuchowych, praktycznie przed wszystkimi dużymi imprezami masowymi w Polsce, choć było to niezgodne z przepisami. Decyzja KGP otworzyła pole do działania prywatnym przedsiębiorcom.
Jednym z nich jest właśnie Tomasz Goleniowski. – Przez 20 lat pracowałem jako technik bombowy w różnych służbach. Przez lata zauważałem, że w ich pracy są różne „niedoskonałości”. Jakie? – Obserwowałem na przykład pracę Izraelczyków i Amerykanów i bardzo różni się od stylu polskich służb. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, ale staramy się przewidywać nawet mało prawdopodobne scenariusze – opowiada.
I to dosłownie. Właściciel EOD opowiada, że nawet w przypadku obiektów takich jak stadion, kontrola musi być bardzo drobiazgowa. Sprawdzają dosłownie krzesełko po krzesełku, dobierają się do każdej skrzynki, kosza na śmieci. A czasu jest niewiele. Jeżeli sprawdzenie odbywa się np. przed koncertem, po obiekcie pracuje cały sztab ludzi – oświetleniowcy, dźwiękowcy itd. Ekipa techników powinna większość z nich wyprosić. Dostaje więc od organizatorów swoje okienko, które trwa zazwyczaj około 5-6 godzin. W tym kilka osób musi sobie poradzić z drobiazgową kontrolą całego stadionu, czy też hali koncertowej.
– Adrenalina utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Każda osoba ma przydzieloną swoją strefę, odpowiada za konkretne przejścia, korytarze, pomieszczenia. To wymaga 100 proc. zaufania. Uspokajam się tak naprawdę dopiero po zakończeniu imprezy. Gdy zgasną światła, a ludzie opuszczą obiekt, wiem że dobrze wykonaliśmy swoją robotę – opowiada Goleniowski.
– A kontakt z gwiazdami? – pytam. – Zdarza się, ale to raczej incydentalne przygody. Przybicie piątki ze znanym artystą to fajna przygoda, ale my jesteśmy profesjonalistami, mamy przede wszystkim nie przeszkadzać i skupić się na swojej pracy - zauważa właściciel EOD TECH.
Ze względu na zaufanie stara się spędzać między zleceniami dużo czasu ze swoimi podwładnymi. – Mamy wspólne zainteresowania – na przykład strzelectwo i inne sporty obronne. Szczególnie ważne jest to, jak reagują na zmęczenie. Jeżeli ktoś wykazuje wtedy tendencję do chodzenia na skróty, jest dla mnie jako pracownik „spalony” – zauważa.
Czego technicy szukają? Cóż, głównie materiałów i urządzeń wybuchowych – zarówno improwizowanych, jak i wojskowych. W praktyce zdarza się jednak, że problemy sprawiają dużo mniej wyszukane urządzenia.
– Kilka tygodni temu we Włoszech była impreza plenerowa, na której rozstawiono dmuchany zamek napędzany agregatami wdmuchującymi powietrze do środka. Ktoś umieścił go obok grilla gazowego zasilanego z butli propan butan. Butla okazała się nieszczelna. Gaz snując się po ziemi został zassany do środka, nastąpiło iskrzenie i zamek wybuchł. Jedno dziecko zginęło kilka zostało rannych – mówi Goleniowski. Opowiada też, że jemu samemu zdarzyło się wykrywać błędy konstruktorskie. Podczas jednej z kontroli w warszawskim budynku spostrzegł, że wyziewy z kanalizacji wychodziły na dach przy tuż przy czerpni wentylacji.
– Niebezpieczeństwo występuje też w starych, nieużywanych i niewentylowanych budynkach. Zdarza się, że przez całą długość obiektu biegnie np. nieszczelna rura kanalizacyjna i w pomieszczeniu zbiera się metan. Zdarzyło mi się wejść do takich miejsc i o mało nie zemdleć – wspomina.
W jaki sposób zostać technikiem bombowym? Zgodnie z polskim prawem aby pracować w branży cywilnej trzeba przejść szkolenie w jednym z wyznaczonych do tego ośrodków. Jednym z nich jest Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia. Całość trwa dwa dni. Aby do niego przystąpić trzeba mieć już jednak...doświadczenie. Nauka od zera jest bowiem niezbyt opłacalna – koszty mogłyby sięgnąć nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.
– Egzamin zdaje się przed 5-osobową komisją wyznaczoną przez ministerstwo rozwoju. Pierwsza część to tak naprawdę sprawdzanie dotychczasowej drogi zawodowej. Dopiero druga jest skupiona na wykonywaniu konkretnych zadań praktycznych zadań, takich jak taktyka i technika poszukiwań, zabezpieczanie przedmiotów ich identyfikacja oraz szacowanie ryzyka – opowiada Goleniowski.
Przedsiębiorca dodaje również, że z tego względu droga do zawodu technika wiedzie przez służby, które mają komórkę zajmująca się poszukiwaniem ładunków wybuchowych.
Ile w tym zawodzie można zarobić? Jego przedstawiciele wolą się tym nie chwalić. – Nie jest to z pewnością mało, – ucina Goleniowski. Po chwili uzupełnia, że uprawnienia do wykonywania zawodu zdobywa się raz na 5 lat. Koszt to około 3 tys. złotych. Wysokość wynagrodzenia ma jednak sprawiać, że technik na taki wydatek może sobie pozwolić bez mrugnięcia okiem, tak jak na samodoskonalenie, wyjazd na zagraniczną konferencję, studia kierunkowe związane z bezpieczeństwem lub materiałami wybuchowymi. Kilka telefonów do osób z branży pozwoliło nam jednak ustalić, że technik bombowy może liczyć na jakieś 8 tys. złotych miesięcznie. To kwota dla pracujących w cywilu. W służbach mundurowych zarobki są mniej więcej dwa razy mniejsze.