Małe, przemysłowe miasteczka w północnej i wschodniej Francji zaczynają wyglądać jak polskie pustoszejące PGR-y w latach 90. O taki stan rzeczy miejscowi oskarżają politykę rządu. Ich zdaniem jest to wynik przyjęcia do Unii krajów zza żelaznej kurtyny i otwarcia dla nich rynku pracy. Obcokrajowcy przyjeżdżają nad Loarę i zgadzają się podjąć zatrudnienie za najniższe stawki, odbierając tym samym pracę rodowitym Francuzom.
Brzmi znajomo? Podczas gdy u nas, od pewnego czasu opinię publiczną rozgrzewa temat Ukraińców, którzy rzekomo zabierają miejsca pracy naszym rodakom (o tym, że taki stan rzeczy przechodzi do historii pisaliśmy niedawno w tym miejscu), we Francji analogiczne pretensje kierowane są pod adresem...Polaków.
– Tracimy pracę, fabryki przenoszone są do Europy Wschodniej, znika francuski przemysł. Dlaczego? Bo przyjęliśmy do Unii Polskę, kraj 600 euro, i inne mniejsze państewka – miał powiedzieć francuski związkowiec związany z ultralewicowym dziennikiem „Humanité” w trakcie spotkania o rynku pracy w Paryżu. Historię opisuje „Dziennik Gazeta Prawna”.
– Byliśmy szczodrzy, daliśmy im wolności i unię, a teraz ponosimy tego gospodarcze konsekwencje – alarmował mężczyzna.
Gazeta przypomina, że obsesja na punkcie Polaków ma długie korzenie. Pogardliwe sformułowanie „Ten z Polski” po raz pierwszy padło w 2005 roku z ust Philippe'a de Villiersa, lidera prawicowej partii Mouvement pour la France. Dzisiaj jako symbol dumpingu cenowego ze Wschodu funkcjonuje natomiast „polski hydraulik”.
O tym, że antypolska retoryka trafia na podatny grunt przekonał się obecny prezydent Emmanuel Macron. W trakcie kampanii wyborczej spotkał się ze związkowcami z fabryki pralek w Amiens, których zakład został przeniesiony do Łodzi. Macron obiecywał wtedy, że będzie walczył o nałożenie na Polskę sankcji gospodarczych, by ukrócić nieuczciwą konkurencję z jej strony.