Świeżaki to chyba najbardziej konfliktogenna promocja w historii polskiego handlu detalicznego. Niedawno pisaliśmy o mieszkańce Pułtuska, która ukradła cały rulon naklejek, za co grozi jej dzisiaj nawet 5 lat więzienia. Kłótnie o sympatyczne pluszaki wybuchają również co chwila między internautami. Teraz jednak afera dosięgnęła głównego „sprawcę” zamieszania, czyli Biedronkę.
Sieć postanowiła w geście dobrej woli rozdać trochę Świeżaków dzieciom swoich pracowników. W komunikacie prasowym Jeronimo Martins zauważa, że trafiły one już do 37 tys. dzieci.
– To za mało – uważają jednak związkowcy. I skarżą się na „dzielenie pracowników poprzez dzielenie dzieci na te, którym się maskotka należy i te, którym się nie należy". Pracownicy zauważają, że spod akcji została wyjęta pewna grupa pracowników. Chodzi tu o osoby „na długotrwałej absencji”, czyli m.in. kobiety w ciąży i na urlopie macierzyńskim. Do ich pociech akcja Jeronimo Martins nie trafi, bo zostali zaklasyfikowani do grona "pracowników pasywnych".
Biedronka broni się jednak, że pluszaki otrzymał więcej niż co trzeci pracownik (przysługują tylko osobom, mającym dzieci w wieku 0-15 lat). Co więcej, pieniądze na ten cel pochodziły ze środków własnych, a nie z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych, co oznacza, że zatrudnieni w sklepach w żaden sposób się do akcji nie dołożyli. – Jednocześnie docierają do nas sygnały ze strony związków zawodowych, które starają się zdyskredytować akcję. Ubolewamy nad tym, ale słuchając tysięcy naszych pracowników wiemy, że wspólnie „Codziennie możemy zrobić coś dobrego” – odpiera zarzuty biuro prasowe Jeronimo Martins.