Po 2008 roku miało być już tylko gorzej. Indeksy światowych giełd lecące w dół na łeb na szyję i kursy walut przebijające kolejne dna. To wszystko, miało stać się znakomitą okazją do zarobku. Dzisiaj twórcy funduszy, które miały nam to umożliwić po cichu zwijają manatki.
– Szukanie bogatych jeleni, czy oferta dla prawdziwych twardzieli? - pytał w lutym 2012 roku dziennikarz ekonomiczny Maciej Samcik. Chwilę wcześniej prof. Krzysztof Rybiński zaliczył prawdziwe medialne tournée, opowiadając, że dzięki jego funduszowi inwestycyjnemu zostaniemy bogaci. „Eurogeddon”, bo tak został ochrzczony ów fundusz zakładał wszystko, co w europejskiej gospodarce mogło zdarzyć się najgorszego: bankructwo Grecji, załamanie euro, recesję i upadek kolejnych banków.
Łatwo być mądrym po fakcie, ale dzisiaj wiemy, że nic takiego nie miało miejsca. Sceptyczni pozostali zresztą sami inwestorzy, którzy na początku wrzucili do funduszu Rybińskiego zaledwie 4,5 mln złotych. Po 5 latach funkcjonowania Eurogeddonu, fundusz zostawił swoich klientów z ogromnymi stratami. Jeżeli ktoś powierzył mu swoje pieniądze w 2012 roku, stracił ponad 60 proc. kapitału. Fundusz wciąż istnieje, teraz pod nazwą „Beta-plus.pl” skupia się jednak na...wykorzystywaniu wzrostów wycen spółek giełdowych. Sam Rybiński na swoim blogu odcina się natomiast od projektu, tłumacząc, że od roku praktycznie się już nim nie zajmuje. Co poszło nie tak?
Zdaniem Piotra Kuczyńskiego, głównego analityka Domu Inwestycyjnego Xelion, przewidywania Rybińskiego były...słuszne. - To nie znaczy, że całkowicie się mylił. Bazował na danych, które były wtedy dostępne, ale stało się coś, czego nikt nie był w stanie przewidzieć – tłumaczy.
O co chodziło? Kuczyński opowiada, że sytuacja została diametralnie odwrócona przez politykę luzowania ilościowego, czyli masowego druku pieniądza, którą zaczęły stosować banki centralne. – To zdarzyło się po raz pierwszy w historii. Inaczej kryzys prawie na pewno by przyszedł – mówi.
Ekspert Xeliona przytacza również obrazek z oskarowego filmu „Big Short”. – Jego bohaterowie obstawiali upadek rynku nieruchomości w USA. Zaczęli jednak zbyt wcześnie. Ostatecznie im się udało, ale brakowało dosłownie dni, by skończyli jako bankruci – tłumaczy.
W podobny, nieciekawy sposób kończy się historia Marka Harta. 45-latek założył firmę inwestycyjną Corriente Advisors i konsekwentnie grał na kryzys. Do pewnego momentu wychodziły mu to bardzo dobrze – dorobił się fortuny, przewidując pęknięcie bańki na amerykańskim rynku nieruchomościowym i kryzys zadłużeniowy w Europie. Kolejnym jego strzałem był jednak kryzys w Chinach.
Hart konsekwentnie topił więc pieniądze, licząc na drastyczny spadek kursu juana. W ciągu 7 lat Amerykanin i jego inwestorzy utopili 240 mln dolarów. Mężczyzna ostatecznie dał za wygraną dopiero w tym roku.
– Na kryzys w Chinach czekamy już kilkanaście lat. I pewnie jeszcze trochę poczekamy. Nie znaczy to jednak, że go nie będzie – mówi Kuczyński.
Ekspert zauważa, że wszystkie fundusze zakładające spadki mają jeden główny problem. – Ich twórcy wiedzą, że do kryzysu prędzej czy później dojdzie. Nie wiedzą jednak kiedy dokładnie się to stanie. Rybiński i Hart przestrzelili. Okazało się, że nie trafili ze swoimi prognozami w odpowiedni moment – puentuje.