Nie sprawdzimy, czy wasze zwierzęta są zdrowe, ale je zabijemy. A jak się nie zgodzicie, ale są zarażone, to nie dostaniecie odszkodowania – tak wygląda w praktyce walka z wirusem afrykańskiego pomoru świń w naszym kraju. Rolnicy są zdruzgotani.
Tydzień temu w gospodarstwie państwa Biernackich w Rudnikach na Podlasiu pojawił się lekarz weterynarii w asyście firmy zajmującej się utylizacją zwierząt. Biernaccy hodują świnie, zagrożone afrykańskim wirusem pomoru. Okazało się, że ich stado ma zostać wybite.
Biernaccy i ich sąsiedzi byli w szoku – przed wydaniem decyzji o zabiciu ich świń, nikt ich nie zbadał. Decyzję wydano zaocznie.
Okoliczni rolnicy szybko się zorganizowali i nie wpuścili weterynarza i utylizatorów do gospodarstwa państwa Biernackich. Kilkudziesięcioosobowa grupa po prostu zagrodziła wejście, domagając się zmiany decyzji o wybiciu zdrowego stada.
Początkowo wydawało się, że odnieśli sukces. Ale gospodarze zostali postawieni przed trudnym wyborem. Albo zgodzą się na wybicie stada, albo poniosą odpowiedzialność karną w przypadku, gdyby wirusa jednak znaleziono. Ustąpili, tym bardziej, że powiatowy lekarz weterynarii po prostu zablokował im możliwość sprzedaży zwierząt.
– Podjęliśmy tę trudną decyzję. Mamy dużo prosiąt, zaczyna nam się to wszystko dusić, Sprzedaż jest zablokowana. Szkoda nam tych zwierząt. Jesteśmy wdzięczni ludziom, którzy nas wspierają, nie wiadomo, jak byśmy to przeszli. Człowiek jest skazany sam na siebie, nie mamy żadnej pomocy z zewnątrz. Ciężko cokolwiek mówić. Te świnie to nasze główne źródło utrzymania, zajęcie. Mąż wstawał rano, od razu szedł do obory. Dbaliśmy o nie, a teraz wszystko na zmarnowanie. Czy ktoś się zastanowił co my dalej mamy robić? – pyta Ewa Biernacka, właścicielka gospodarstwa i sołtys Rudnik.