
Reklama.
Dzisiaj Huuuge zatrudnia dwa razy więcej pracowników niż przed rokiem i wciąż rekrutuje. I choć informacje o podboju globalnych rynków przez polskie firmy IT nikogo już raczej nie dziwią, to sukces Huuuge’a jest jednak na tym tle dość wyjątkowy. Firmie udało się bowiem “wygrać” z kasynem, a dokładniej, jak tłumaczy Marek Chwałek - wzbogacić gry typu social casino o element, który konkurenci traktowali do tej pory po macoszemu.
Jaki jest wasz przepis na sukces?
Myślę, że nie ma prostej recepty na sukces. Zwykle to kombinacja wielu elementów takich jak dobry pomysł, zespół, determinacja. Oczywiście przydaje się też szczęście. Zawsze lepiej jest je mieć, niż nie mieć...
Zwłaszcza w takich grach.
Dokładnie. Myślę, jednak że zawsze najważniejszy był czynnik ludzki. Gdyby nie nasz doświadczony przez lata zespół, to sukces Huuuge’a nie byłby tak spektakularny. Warto wspomnieć, że jako firma mamy za sobą również gorsze czasy, kiedy widzieliśmy już dno i niewiele brakowało, żebyśmy się tam znaleźli. Wiara w sukces i determinacja zespołu spowodowały jednak, że udało się nam od tego dna odbić i z impetem wyskoczyć do góry.Jakie największe trudności musieliście przezwyciężyć?
Myślę, że najtrudniejszy był ten czas kiedy szukaliśmy naszej tożsamości przechodząc ze świadczenia usług do produkowania własnych gier. Na rozwój naszego flagowego produktu „Huuuge Casino” poświęciliśmy dużo czasu i pracy. Czasu, dodajmy, kiedy produkt nie funkcjonował jeszcze na rynku i na siebie nie zarabiał, a rachunki i pensje trzeba było cały czas płacić.
Takie trudności są chyba typowe dla rynku gier free to play?
Owszem, to dość istotna kwestia. Robimy gry F2P, czyli takie, w których gracze nie płacą za ściągnięcie danej gry. Ten element płatności może się pojawić później w formie tzw. mikropłatności czyli kiedy gracz decyduje się na skorzystanie z dodatkowych funkcjonalności gry. Trzeba jednak pamiętać, że moment uzyskania przychodów jest odroczony w czasie. Wypuszczając grę na rynek, następnego dnia nie możemy spodziewać się przychodów. Dopiero, kiedy gracze są wystarczająco zaangażowani, część z nich będzie skłonna wydać w trakcie gry pieniądze.
Pamiętajmy jednak o tym, że w świecie gier F2P zaledwie 2, maksymalnie 3 proc. graczy płaci. Dodatkowo mamy możliwość pozyskiwania przychodów z reklam, jednak utrzymanie z nich tak dużej firmy byłoby bardzo trudne.
Gra pan w wasze gry?
Oczywiście. Gry komputerowe od wczesnego dzieciństwa były jednym z moich hobby, na które zresztą w opinii rodziców, poświęcałem zbyt dużo czasu. Kiedy w 2012 roku rozważałem dołączenie do zespołu Gamelion Studios, firmy na fundamentach której w 2014 powstało Huuuge Games, jednym z powodów, który mnie przekonał do podjęcia tej decyzji, były gry, które firma wówczas produkowała i sprzedawała. Z dużym sentymentem wspominam gry takie jak Monster Shooter czy League of Heroes. Wiele z tamtych gier nadal cieszy się zresztą wśród graczy dużą popularnością.
Od 2014 roku Huuuge Games zaczął się specjalizować w grach typu „social casino”, gdzie głównym elementem rozgrywki stała się zabawa w wirtualnym kasynie. To co do mnie przemawia i sprawia mi dużą frajdę, to możliwość interakcji z innymi graczami. Grając w Huuuge Casino po pewnym czasie orientujemy się, że gra sama w sobie jest tylko pretekstem do tego, żeby “spotykać” ludzi z całego świata.
Nasze gry posiadają również unikalny element w postaci klubów. To znaczy, że gracze mogą się łączyć w kluby i wspólnie realizować klubowe cele - uczestniczyć w rozgrywkach ligowych, awansować, spadać do niższych lig. Takie zespołowe podejście zwiększa motywację.
Jako gracz nie mogę się również doczekać kolejnych tytułów gier, które planujemy wydać. Kilka dni temu na rynku pojawiła się na rynku wczesna wersja naszej ostatniej gry, w której będziemy mogli sami zbudować nasze własne „kasynowe” miasto. Natomiast w kolejnych miesiącach planujemy wydanie gier, o zupełnie innej tematyce i innym gatunku.
Wracając do kwestii gier „social casino”, istotne jest to, aby nie mylić ich z grami hazardowymi. Myślę, że dobrą analogią byłoby porównywanie symulatora wyścigów samochodowych z jazdą prawdziwym bolidem Formuły 1.
Różnica pomiędzy prawdziwymi, a symulowanymi wyścigami jest oczywista. Czym różni się wirtualne kasyno od prawdziwego?
W wirtualnym kasynie nie można stracić majątku gdyż nie obstawiamy wygranej za prawdziwe pieniądze. Konsekwencją jest oczywiście brak możliwości wygrania prawdziwych pieniędzy, jednak nasze gry mają służyć wyłącznie rozrywce, a nie hazardowi.
Myślę, że to jest również po części odpowiedź na pytanie o tajemnicę sukcesu - udało nam się wprowadzić do gier „social casino” elementy społecznościowe na znacznie większą, niż wcześniej, skalę. W tym aspekcie mamy dużą przewagę nad naszą konkurencją.
Skąd wziął się ten pomysł? “Zespołowa” to nie jest pierwszy przymiotnik, który przychodzi do głowy w związku z grą kasynową.
Nasze podejście w tej kwestii ewoluowało. Po uruchomieniu naszej pierwszej gry typu social casino zauważyliśmy, że udało nam się trafić w gusta graczy. Jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę, że konkurencja na rynku jest olbrzymia. Produkty podobne do naszych wypuszczają setki firm na całym świecie. Pojawiło się więc pytanie: “Czym możemy się wyróżnić?”. Wiedzieliśmy, że tym aspektem nie będzie umiejętność robienia wiernych kopii prawdziwych gier kasynowych, bo 2-3 lata temu nie mieliśmy wystarczających umiejętności w tym zakresie oraz nie zatrudnialiśmy osób z doświadczeniem przy projektowaniu maszyn kasynowych.
Z drugiej strony, dzięki wcześniejszym doświadczeniom z tworzeniem gier komputerowymi mieliśmy dobre wyczucie tego co jest dla graczy ważne i doszliśmy do wniosku, że naszym wyróżnikiem może być aspekt społecznościowy.
Wspomniał pan o sporej konkurencji. Skąd głównie pochodzą wasi rywale?
Rynek gier F2P to rynek globalny. Granice nie są już żadną przeszkodą, co z jednej strony jest dużym ułatwieniem, bo możemy dotrzeć do graczy na całym świecie, a z drugiej - gigantycznym utrudnieniem, bo nawet jako świeża firma, jesteśmy narażeni na konkurencję ze strony gigantów, którzy zatrudniają tysiące pracowników i dysponują nieporównywalnie większymi budżetami.
A co z gustami graczy? Też są globalne, czy jednak musicie dostosować gry do poszczególnych szerokości geograficznych?
To bardzo istotny aspekt i jednocześnie istotny wyróżnik naszych gier. Odmienność gustów i uwarunkowań kulturowych naszych graczy dostrzegliśmy dość wcześnie. Fakt, że należymy do zachodniego kręgu kulturowego jest pewnym ułatwieniem, bo europejskie, amerykańskie czy australijskie gusta są z grubsza podobne. Chociaż i tu, z czasem, pewne zmiany wprowadzamy.
Jakie?
Nasze reklamy, emitowane na rynek brytyjski mają trochę inną ścieżkę dźwiękową, niż te, które idą na rynek amerykański. Wprowadzamy inne sformułowania, inne imiona, inny zestaw słów - zachęcam do prześledzenia.
A co z różnicami pomiędzy zachodem, a wschodem?
Nasze ambicje już dosyć wcześnie zaczęły sięgać poza obszar Europy czy USA, tym bardziej, że nasi konkurenci trochę odpuścili w tym zakresie.
Dlaczego?
Być może dlatego, że rynek wciąż koncentruje się w Stanach, a wejście na rynki azjatyckie jest zdecydowanie trudniejsze, właśnie dlatego, że wymaga sporych zmian w grach. Dodatkowo, rynek azjatycki nie jest tak jednorodny, jak ten zachodni. Każdy kraj ma trochę inne uwarunkowania kulturowe i co innego się w nich podoba. Pojawiają się też odmienności językowe.
I tu ciekawostka: wydawałoby się, że w naszej części świata język angielski jest już na tyle rozpowszechniony, że można odpuścić tworzenie wersji językowych. Z pewnym zdumieniem odkryliśmy, że nawet w przypadku naszych gier, gdzie warstwa tekstowa jest okrojona, lokalizacja językowa, zdecydowanie podnosi motywację gracza i powoduje, że chętniej do nas wraca.
Czy może się to wiązać z wiekiem graczy?
W pewnym stopniu - tak, jednak w tej chwili po nasze gry sięgają głównie ludzie 25-35-letni. Mamy grupę starszych graczy, ale dominują młodsze osoby, więc teoretycznie te, w których angielski powinien być powszechny.
Czy w związku z tą globalną obecnością zamierzacie prowadzić rekrutację za granicą?
To już się dzieje. O ile jeszcze rok temu struktura zatrudnienia była mało zróżnicowana, czyli dominowali pracownicy z Polski, to na przestrzeni ostatniego roku zaczęło się to zmieniać. Wiąże się to również z tym, jak bardzo firma urosła, jak i z naszymi globalnymi ambicjami. Poszukujemy więc ludzi, którzy pracowali dla największych firm z branży i znają specyfikę poszczególnych rynków, głównie azjatyckich, bo te najtrudniej wyczuć “zdalnie”.
Jesteśmy już na tyle rozpoznawalni, że nowi pracownicy sami się do nas zgłaszają. Myślę, że przyciąga ich to, że nasza firma jest w niewielkim stopniu zhierarchizowana, więc zgłaszając się do zespołu mają niemal bezpośredni wpływ na kierunki jej rozwoju. To silna motywacja, żeby dołączyć do naszej firmy.
Czy motywacją jest też model pracy, nazwijmy go startupowym? Mam na myśli wygodne biuro, wszelkiego rodzaju dodatki - od zaopatrzonej lodówki po elastyczne godziny pracy.
Myślę, że jest to styl pracy mile widziany przez pracowników z naszego sektora.
Programiści lubią być rozpieszczani?
Na pewno (śmiech). Oczywiście, pojawiają się tu dylematy, do jakiego stopnia ten startupowy charakter zachować w momencie, kiedy firma rośnie i formalizacja pewnych procesów jest konieczna, żeby mogła dalej funkcjonować jako całość.
Podobnie jak globalni giganci typu Google, wprowadziliście też akcjonariat pracowniczy.
Tak. Na wzór firm z Doliny Krzemowej przydzielamy pakiety opcji dla naszych pracowników. Jesteśmy jedną z niewielu firm w Polsce, która to robi.
Z czego wynika brak popularności akcjonariatu?
Sami mieliśmy na początku spore problemy, żeby wyjaśnić pracownikom, w jaki sposób te mechanizmy działają i jakie korzyści płyną dla nich z uczestnictwa w akcjonariacie. Nie jest to rozwiązanie mocno zakorzenione w naszej kulturze i większość osób nadal preferuje stabilną, regularną pensję.
Z czasem to się zmieni?
Myślę, że tak. Widać to na przykładzie naszej firmy: miarę, jak zaczęła rosnąć, a pracownicy zobaczyli, że odnosimy sukces, że pojawiają się inwestorzy, że wykładają realne pieniądze na dalszy rozwój - sami zaczęli wracać do tematu udziałów.
Jakich pracowników aktualnie poszukujecie?
Rekrutujemy praktycznie do każdego działu, ale największy popyt jest na programistów C++ i Java. Konkurencja na rynku pracowników jest dzisiaj ogromna.
Nadal uciekają za granicę, czy jednak po Brexicie sytuacja trochę się polepszyła?
Najłatwiej pokazać to na liczbach. Prawie rok temu zatrudniliśmy około 120 osób. Dzisiaj mamy 289 pracowników. To jest spory przyrost. Trzeba jednak pamiętać, że liczba pracowników na rynku IT jest ograniczona. Dlatego musimy się promować, sprawić żeby ludzie szanowali nas jako pracodawców, co, jak dotychczas, wychodzi nam bardzo dobrze. Nie zmienia to jednak faktu, że branża narzeka na niedobory. To jasny sygnał dla młodych Polaków, w jakim kierunku należy się kształcić. Ta branża jeszcze przez wiele lat będzie dawać pracę.
Artykuł powstał we współpracy z Huuuge Games.