Dawid Borowiak, prezes CWA S.A.
Dawid Borowiak, prezes CWA S.A. Fot. Mat. prasowe
Reklama.
A mógł pan być technikiem w telewizji...
Rzeczywiście, z zawodu jestem technikiem-elektronikiem, o specjalizacji „aparatura medialno-telewizyjna”. Ale dwadzieścia lat temu na rynek wchodziły również komputery i szalenie mnie to interesowało. W latach 90. założyłem swoją pierwszą firmę – sklep komputerowy. Sprowadzaliśmy części, sami składaliśmy komputery, część po części; instalowaliśmy oprogramowanie.
Wtedy wszystkiego trzeba było się nauczyć samemu: co jest w środku urządzenia i jak działa. Jak wymienić kineskop, jak podłączyć kondensator, jak działa telewizor Elektron.
Teraz nie trzeba?
Obecnie takiego sprzętu już właściwie nie ma. Jak się popsuje moduł, to się wymienia całą płytę główną, a kiedyś naprawiało się zepsuty element.
Kusiło pana działanie na własną rękę?
Na bazie doświadczeń zbierała się wiedza. A zawsze dostrzegałem niszę: w ten sposób napisaliśmy pierwsze programy IT – np. istniały już duże systemy bankowe, ale niektórych funkcji nie miały, a działy windykacji czy kredytowe też potrzebują coś czasem policzyć. Wszystkie dane były w systemie, trzeba je było tylko odpowiednio zestawić, stworzyć stosowny algorytm. Zająłem się tworzeniem takich niszowych programów, tym bardziej, że dużych graczy trudno do takich prac przekonać. Zresztą podobnie było z hardware – komputery były uniwersalne i jeżeli ktoś chciał mieć sprzęt dostosowany np. na potrzeby grafika, trzeba mu było coś takiego zrobić „na miarę”.
I tu, ni stąd ni zowąd, pojawiają się szkolenia. Skąd się wzięły?
Zwykle firmy tworzą oprogramowanie i zapewniają jakiś podstawowy kurs wprowadzający. Potem ludzie zaczynają te wskazówki zapominać, mylą się – jeden dzień wprowadzenia to za mało. Tymczasem firmy produkujące software nie są od szkoleń. O, proszę, jest nisza. Zaczęliśmy więc tworzyć własne laboratoria i odtwarzać środowisko funkcjonujące u klienta. Było to znaczne ułatwienie dla urzędników, którzy mogli uczyć się programu, robiąc dowolną liczbę błędów. Zaczęliśmy przygotowywać ścieżki szkoleniowe, wydawać materiały w formie podręczników.
Robicie to też w wariancie mobilnym.
logo
Olbrzymia większość urzędników w Polsce korzystała ze szkoleń CWA S.A. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Tak, szkolenie np. w Rzeszowie, to nie jest problem. Możemy znaleźć na miejscu osobę, która to poprowadzi, sprzęt możemy wysłać kurierem. Zwykle to 10-12 laptopów, urządzenia pozwalające połączyć je w sieć, rzutnik, ekran. Zresztą dzięki tej mobilności w ciągu roku szkolimy od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy osób. Szkolimy, gdzie klient zechce, pamiętam nawet szkolenie w namiocie nad rzeką. Sztandarowym programem, z którego szkolimy – zarówno technicznie, jak i merytorycznie – są finanse publiczne i legislacja prawa. Chodzi zatem o systemy zarządzania budżetami JST, systemy wdrażania dokumentów, zarządzania nimi, techniki prawodawcze i szereg innych systemów, z którymi na co dzień spotyka się polski urzędnik.
Szereg, czyli?...
Kilkadziesiąt. Idzie pani do urzędu wymienić dowód osobisty, urzędnik stuka w klawiaturę i mówi: proszę przyjść po odbiór za tydzień. Jakaś firma musiała ten program opracować, inna – musiała pracownika wyszkolić. Prawdopodobieństwo, że szkoliła go CWA S.A. wynosi 95 procent.
Brzmi jak monopol.
W przypadku systemów zarządzania budżetami, zajmujemy pewnie te 95 proc. W innych projektach jesteśmy partnerami, np. jednym z ciekawszych projektów było przygotowanie do wprowadzenia w całym województwie podkarpackim elektronicznego systemu obsługi klientów – łącznie z wdrożeniem obiegu dokumentów, wymianą hardware na potężną skalę. My pomagaliśmy we wdrożeniu dla wszystkich tych klientów podpisu elektronicznego. Nasi inspektorzy wydawali je fizycznie: weryfikowali klientów z imienia i nazwiska.
To musi pan zatrudniać tłum ludzi.
Wcale nie. Na stałe pracuje w CWA S.A. sześć osób, ale w ciągu roku na umowy cywilno-prawne zatrudniamy ponad sto osób. W tym, co robimy, kontrakty zdobywa się poprzez przetargi, a więc trzeba się wykazać: nie wygrywa tylko cena, ale i zaplecze techniczno-merytoryczne, przygotowanie. Wymagane są referencje. My też staliśmy się partnerem dla poważniejszych graczy dopiero wtedy, gdy mieliśmy już za sobą kilka tysięcy przeprowadzonych szkoleń. Okazało się, że możemy obsługiwać duże projekty. Zrobiliśmy kilkadziesiąt tysięcy szkoleń, zaczęliśmy też robić konferencje i w końcu staliśmy się dosyć znani na rynku. Naszym celem zawsze było znalezienie się na styku między administracją a biznesem.
Czyli?
Czyli tak, jak było np. we Wrocławiu, gdzie wdrażano zintegrowany system oświaty. Z jednej strony były firmy, jak Asseco i Otago, z drugiej – jakieś dwie i pół setki szkół. A my to spinaliśmy: integrowaliśmy obszary, robiliśmy nabór i organizację szkoleń, dostarczyliśmy portal do zarządzania tym wszystkim. A na koniec zorganizowaliśmy konferencję dla dyrektorów szkół.
logo
"Zawsze dostrzegałem nisze" - podkreśla prezes Borowiak w rozmowie z INN:Poland. Fot. Mat. prasowe
Potężny rynek podbijacie. Samych gmin jest niemal 2,5 tysiąca.
Ale i trudny, a my chcemy tych ludzi czegoś nauczyć. Tymczasem w 2015 r. wyniki finansowe firm były słabsze, bo zamknięto już unijne dofinansowanie z perspektywy 2007-2013. W tej perspektywie na szkolenia przeznaczono około 4,7 mld euro, co powinno być wielkim wsparciem dla branży. Osobiście uważam jednak, że szkolenia finansowane z własnych środków są bardziej efektywne.
Ale często to fundusze unijne pozwalają na to, żeby w ogóle myśleć o szkoleniach. Nie obawia się pan, że wraz z odcięciem strumienia euro rynek szkoleń się zawali?
Wręcz przeciwnie: nasza pozycja się umocni, już dziś 90 proc. naszych klientów płaci z własnych środków. Wybierają nas, bo wiedzą, że się czegoś nauczą. A przy tych kursach finansowanych przez Brukselę często dochodzi do „odbębniania” zobowiązań. Kilka godzin szkolenia, rozdajemy certyfikaty i „do widzenia!”
Poza tym teraz chętniej wspierają nas producenci: to zawsze była bliska współpraca, ale dzisiaj jesteśmy m.in. autoryzowanym centrum szkoleniowym największej w polskiej administracji publicznej firmy IT – Sputnik Software. Doradzamy firmom, co w nowym oprogramowaniu mogłoby być bardziej przyjazne z punktu widzenia urzędniczego user experience. Na bieżąco śledzimy aktualizacje wszelkiego oprogramowania, mamy kontakt z twórcami prawa. Osiągnęliśmy naprawdę dużo w ciągu tej dekady.
Skoro tak dobrze idzie, to po co wam nowa działka – projekt stworzenia innowacyjnego systemu płatności opartego na blockchain?
logo
Nie wystarczy dostarczyć do odbiorcy sprzęt lub oprogramowanie i zrobić kilkugodzinne szkolenie. Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Znów zobaczyłem niszę [śmiech]. Na co dzień pracujemy z danymi, a blockchain jest ich przyszłością. Na jego bazie będziemy budowali wszystkie przyszłe systemy płatności, wprowadzali go do kolejnych obszarów życia. Nasz system zapewniałby anonimowe płatności, obsługę mikropłatności i kryptowalut, z możliwością ich wymiany na gotówkę. Przecież dziś możliwości wymiany ograniczają się głównie do bitcoina, inne kryptowaluty muszą przejść długi łańcuch transakcji. Do naszego systemu nie trzeba będzie mieć żadnych terminali – wystarczy tablet czy smartfon, na które można będzie ściągnąć aplikację. A na dodatek, ten system będzie sam na siebie zarabiał.
W sensie?
Będzie kopać kryptowaluty.
A konkretniej?
O tym, o całym modelu biznesowym jeszcze mówić nie mogę. Ujawnimy to po uruchomieniu systemu. W każdym razie praktycznie nie będzie prowizji od płatności, albo będą jedynie symboliczne. System będzie scalony z platformą skupiającą społeczność kryptowalutową.
Technologia blockchain to zresztą coś znacznie więcej niż kryptowaluty. W administracji w przyszłości blockchain zastąpi zaufany profil, co ułatwi czynności cywilno-prawne, np. zastąpi wizytę u notariusza czy część usług bankowych. Są kraje, które intensywnie pracują nad takimi rozwiązaniami i w tę stronę również idą prace nad naszym systemem.
Myśli pan, że nad Wisłą da się stworzyć globalnego gracza w tej dziedzinie?
Myślę, że polski fintech jest wysoko zaawansowany, wyżej niż gdzieś na świecie. My potrafimy zadbać o fachowców i ekspertów z naszej branży. Nie ma jeszcze systemu, który łączyłby tak wiele funkcji, jak nasz. Z naszej analizy rynku wynika, że jest na coś takiego zapotrzebowanie.
Kiedy zatem poznamy szczegóły? Na jakim etapie prac jesteście?
Wkrótce. W grudniu chcemy wreszcie przedstawić to rozwiązanie.
I jeszcze chcecie zintegrować tę platformę z e-kasynami i automatami do gier. Po co?
Bo czegoś takiego tam nie ma. Do tej pory użytkownik e-kasyna musiał korzystać ze swoich kart płatniczych. A z naszych badań wynika, że gracze chętnie korzystali z bitcoinów. My chcemy im dodatkowo zaproponować ethereum i Pascala. Polski rynek jest oczywiście za mały na takie rozwiązania, trudno więc nie myśleć o globalnej ekspansji takiego systemu. Wszystkie firmy, z którymi rozmawiamy o wdrożeniu takiego systemu działają na skalę międzynarodową.
Wchodząc na giełdę, będzie musiał pan olśniewać inwestorów przyszłymi zyskami. Tak będzie?
Nasze zyski są z reguły reinwestowane w rozwój firmy. W tej chwili z inwestycji mamy w skali rocznej kilkaset tysięcy złotych. Myślę, że inwestorzy będą zadowoleni.

Artykuł powstał we współpracy z CWA S.A.