Protest rezydentów może być zapalnikiem do dalszych strajków. Wygląda na to, że większych pieniędzy będzie domagać się także inna grupa zawodowa. Pytanie tylko, czy ma ona do tego takie samo prawo jak lekarze.
– Rząd może mieć duży problem. Pojawiły się informacje o tym, że o strajku myślą młodzi nauczyciele. Gwałtowne ustąpienie ws. protestu rezydentów może wywołać reakcję łańcuchową; zawodów zbyt słabo opłacanych, z budżetu, jest wiele – mówi na antenie Polskiego Radia Adam Buła z „Polski The Times”.
– Na pewno trzeba podjąć pewne zmiany, ponieważ aktualny kształt Karty Nauczyciela realnie blokuje możliwość dostępu do rynku pracy i realizacji młodym nauczycielom. Stawia w uprzywilejowanej pozycji tych starszych. W praktyce oznacza to, że w wyniku reformy oświaty w pierwszej kolejności zwalnia się młodych nauczycieli – tak zrobiła większość gmin. To może być bodźcem do podjęcia zmian przez młodych pedagogów – komentuje dla INN:Poland Piotr Szeląg, dyrektor zarządzający Pozytywnej Szkoły Podstawowej w Gdańsku, o której pisaliśmy w tym artykule.
Szeląg pozostaje jednak sceptyczny w kwestii prawa do protestu. – Obecnie od nauczycieli mało się wymaga, bo pracują realnie 18 godzin tygodniowo, ale też stosunkowo niewiele zarabiają. Dlatego często pracują na dwa etaty albo dorabiają sobie np. poprzez korepetycje – dodaje.
– Charakter pracy lekarza, a nauczyciela jest zupełnie inny. Początkujący lekarze pracują po 60 godzin tygodniowo. To ponad trzy razy więcej od nauczycieli. Ważne jest pytanie, do jakich oczekiwań ma prawo dana grupa zawodowa. Mam kontakt z młodymi lekarzami dzięki przedsięwzięciu „Areopag Etyczny”, gdzie co roku zapraszamy 20 najlepszych studentów z całej Polski, których uczymy tzw. etycznej komunikacji (przekazywania trudnych wiadomości). Robię to od 10 lat i widzę, jak ciężki mają start i jak bardzo ich praca jest wymagająca. Rozróżniłbym jakość warunków pracy lekarza i nauczyciela – podsumowuje dyrektor Pozytywnej Szkoły.
Rezydenci rozmawiali z ministrem zdrowia przez 1,5 roku, a o strajku głodowym zdecydowali jeszcze w wakacje. Adama Buły z „Polski The Times” nie dziwi, że informacje o znakomitych wynikach gospodarczych czy skuteczniejszym pobieraniu podatków stało się zapalnikiem dla młodych lekarzy.
W efekcie minister Henryk Kowalczyk z Kancelarii Premiera poinformował, że do 2025 r. nakłady na służbę zdrowia wzrosną do 6 proc. PKB. Komitety Stały Rady Ministrów przyjął już projekt ustawy w tej sprawie. Jednak, według raportu Pracodawców RP, zwiększenie nakładów na służbę zdrowia w tak odległym czasie niewiele zmieni.
Aktualnie wydatki publiczne na służbę zdrowia mieszczą się w przedziale 4,6–4,8 proc. krajowego PKB, podczas gdy średnia dla państw OECD sięga 6,7 proc. Polska znajduje się pod tym względem zarówno w ogonie Unii Europejskiej, jak i w ogonie państw z Europy Środkowo-Wschodniej – mówi Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia na Uczelni Łazarskiego.