Radek Kotarski to youtuber, autor programów dla telewizji, można go też zobaczyć w reklamach banku, gdzie siedząc na wielbłądzie zachwala walory konta. Ale ostatnim projektem pobił rekord pozytywnego wariactwa. Przez przypadek udowodnił, że szkoła jest do bani, rynek księgarski zaczął się go bać, a organizacje charytatywne pokochały.
Kotarski to bardzo sympatyczny gość. Odbiera telefon i przeprasza za hałas. Okazuje się, że siedzi w magazynie w Szczebrzeszynie i podpisuje kolejne setki egzemplarzy swojej książki. Sam ją wymyślił, sam napisał, wydał i sam zajmuje się dystrybucją. Oczywiście "sam" nie oznacza w pojedynkę – po prostu poradził sobie bez pomocy żadnego wydawnictwa. No, prawie żadnego, ponieważ jedno właśnie zbudował.
– Pochodzę do sprawy uczciwie, powiedziałem, że każda książka będzie podpisana i tak musi być. Nie przewidziałem, że wiąże się to ze wstawaniem o piątej, chodzeniem spać o drugiej. W tej chwili nie ma południa a wypisałem już 12 markerów. Jest to zajęcie naprawdę czasochłonne i męczące, ale czynię to z wielką radością – mówi Radosław Kotarski w rozmowie z INN:Poland.
Wszystko zaczęło się od nietypowego zadania, jakie wymyślił sobie Radosław Kotarski. Chcąc sprawdzić alternatywne metody nauczania i udowodnić, że działają, postanowił, że nauczy się nietypowego języka obcego. Wśród wybranych były nawet grecki i serbski, mające na dodatek inny alfabet. Do kilku kubeczków zapakował karteczki z nazwami języków, jego żona rzuciła piłeczką i trafiła w szwedzki.
Kotarski nie miał wyjścia i nauczył się go w pół roku, umiejętności potwierdził podczas egzaminu organizowanego przez szwedzki uniwersytet. I – jak twierdzi – wcale nie ma talentów lingwistycznych.
– Ja mam bardzo kiepskie zdolności lingwistyczne, zapytaj mojej nauczycielki angielskiego! Od samego początku wiedziałem, że to będzie to dla mnie trudne wyzwanie. Uczyłem się 11 lat języka niemieckiego i umiem w nim powiedzieć jedno zdanie. Brzmi ono „Nic nie rozumiem, jest mi bardzo przykro”. Mówiąc po angielsku na komunikatywnym poziomie zawsze muszę się zastanowić chociażby nad tym, czy coś jest „in the internet” czy „on the internet”. To rzeczy, które dla wielu osób są podstawą, ale one mi szczególnie łatwo nie wchodzą. W szwedzkim na szczęście nie mam tego problemu. Wiem, że musi być „på nätet”. – mówi nam Kotarski.
Jak się nauczył szwedzkiego?
Radek Kotarski zaczął od teoretycznego przeanalizowania dostępnych w świecie nauki metod szybkiego uczenia się. A następnie zastosował je w praktyce. I faktycznie udało mu się w pół roku nauczyć całkiem nowego języka. Wszystko szczegółowo opisał w swojej książce „Włam się do mózgu”.
– Ona ma zapełnić lukę i pokazać sposoby uczenia się, które są przebadane naukowo i realnie oszczędzają nasz czas i zasoby. Trudno streścić 304 strony książki, bo tam są szczegółowo wytłumaczone. Ale wniosek z tego płynie jeden – w momencie gdy się uczymy dowolnej wiedzy lub umiejętności (to jest forma bardzo uniwersalna), to poszczególnych elementów, które trzeba przyswoić należy uczyć parę razy i za każdym razem używać do tego innej metody – mówi nam Kotarski.
Porównuje to do sytuacji, w której chcemy nauczyć kogoś treści „Hamleta”. Nie warto pokazywać uczniowi pięciu tych samych przestawień z rzędu, lepiej zabrać go na pięć różnych adaptacji. Raz na sztukę nowoczesną, raz na tradycyjną, innym razem na balet, itd. Podkreśla, że jest naczelnym w Polsce wrogiem ciągłego czytania tych samych tekstów i wielokrotnych powtórek, bo są prostu nieskuteczne.
Język szwedzki nie był jedyną umiejętnością, jaką Radek nabył dzięki metodom szybkiego uczenia się. Niewiele osób wie, że zdał też egzamin na międzynarodowego sędziego piwnego.
– Żeby ci pokazać skalę trudności tego zadania, powiem, że przez wiele lat ten egzamin w Polsce zdało ok. 30 osób. On jest naprawdę hardkorowy. Wiele razy w życiu zdawałem jakieś egzaminy, ale żaden z nich nie był aż tak trudny. Pierwsza część to teoria, gdzie masz 200 pytań i 18 sekund na odpowiedź na każde z nich a są to często pytania wielokrotnego wyboru, długie i po angielsku. 18 sekund zajmowało mi czasem samo przeczytanie pytania. Druga część egzaminu to praktyka, gdzie musisz odczytać cały profil biologiczno-chemiczny próbek piwa, wykazać ich wady itd. – opowiada nam Kotarski.
Szybko, ale czy tanio?
Okazuje się, że na naukę szwedzkiego Radek Kotarski nie wydał fury pieniędzy. Twierdzi, że trudno mu policzyć dokładne koszty.
– Kupiłem 3 podręczniki, fiszki robiłem sobie ręcznie, korzystałem z darmowych podcastów, które znalazłem w Internecie. Wykupiłem też lekcje z korepetytorami – przez Skype’a, dzięki temu były tańsze. Lekcje szwedzkiego nie są wbrew pozorom drogie, jest mało desperatów, którzy chcą się tego języka uczyć. Poza lekarzami, urologami i dentystami, którzy jadą do Szwecji, żeby pracować – śmieje się Radek Kotarski.
Przy okazji stał się też wydawcą. Przyczyna była banalna – koszty. Według jego relacji wydawnictwa oferowały mu wynagrodzenie w wysokości mniejszej niż 4 zł od każdej sprzedanej książki. Radek Kotarski uznał, że to za mało, jak na projekt trwający prawie 2 lata i wyda swoją książkę sam, a 4 złote od każdego egzemplarza przeznaczy dla Polskiej Akcji Humanitarnej organizującej Pajacyka (na fundowanie obiadów dla dzieci).
Zgromadził grupkę osób, które zaangażowały się w projekt. Założenia były proste: sami wydają, sami sprzedają. Książki można kupić tylko i wyłącznie za pośrednictwem jednej strony internetowej.
– Założyłem wydawnictwo pod kątem własnej książki, ale szybko się okazało, że będziemy wydawać też innych autorów. Od samego początku wiedzieliśmy, że nie chcemy brać udziału w zaśniedziałym rynku wydawniczym. Dzięki temu będziemy mogli zapłacić godziwe stawki autorom, a po drugie z każdej książki fundować posiłki dla dzieci. A to jest dla nas bardzo ważną kwestią – podkreśla Kotarski.
Dziś w ofercie wydawnictwa Altenberg jest nie tylko pozycja „Włam się do mózgu”, ale i „Grama to nie drama” Arleny Witt oraz „Tajniki paznokci” autorstwa Ewy Grzelakowskiej-Kostoglu, lepiej znanej jako Red Lipstick Monster.
– Codziennie wysyłamy dużo więcej książek, niż większość wydawców czyni to na swoich sklepach internetowych. Na początku nie było różowo, bo nie wzięliśmy pod uwagę skali zainteresowania moją książką czy pozycjami innych autorów. I były „fakapy”, bo odbiorcy czekali, my nie byliśmy w stanie szybko odpisać na pytanie co się dzieje z zamówieniem – przyznaje Kotarski. Dodaje jednak, że zespół wyciągnął lekcje z tych przygód i dziś jest jednym ze sprawniejszych wydawnictw jeśli chodzi o tego typu działania.
Ale i tak zdarza im się nie nadążać za popytem, pozycje czekają na kolejne dodruki. Sama książka Kotarskiego sprzedała się w 35 tysiącach egzemplarzy.
– Nikt z nas się tego wyniku nie spodziewał. Kiedy jednego dnia przyjechałem do magazynu, żeby podpisać 4 000 egzemplarzy to myślałem, że wrócę tam za miesiąc czy półtora, żeby podpisać kolejną partię. Musiałem przyjechać ponownie już 3 dni później – mówi nam Radek.
Dodaje, że chyba udało mu się rozpocząć drobną rewolucję na rynku książki, bo nie ma dnia, by do wydawnictwa nie napisał choćby jeden autor zainteresowany współpracą. Zdradza, że aż świerzbi go, by ujawnić nazwiska, ale jest związany umowami o poufności.
Jak na nowego gracza na rynku zareagowali tradycyjni wydawcy?
– Na razie milczą. Ale to mała branża i prywatnie słyszałem opinie typu „niemożliwe, że oni tego tyle sprzedają”. Tym bardziej, że to jest bardzo dobry wynik nawet w porównaniu do sieci typu Empik czy Matras. Ale myślę, że zaczęli brać nas na serio, gdy pokazaliśmy przelew dla Pajacyka. Bo okazało się, że faktycznie dużo sprzedajemy i wywiązujemy się z obietnic, bo przekazujemy środki na słuszne cele – mówi nam Kotarski.
Mowa o przelewie dla fundacji Pajacyk, opiewającym na – bagatela – prawie 165 tysięcy złotych. Kotarski z uśmiechem mówi, że wielu nie do końca wierzyło w powodzenie tej akcji i zapowiada kolejne przelewy.
Co z tym szwedzkim?
Kotarski wzdycha, że w sumie to chciał się uczyć portugalskiego, ale padło na szwedzki, więc nie miał wyjścia.
– I udowodniłem też to, że możesz się nauczyć nawet tego, czego nie chcesz. Chociaż z czasem bardzo polubiłem ten język i kulturę. Teraz szwedzki niestety w ogóle mi się nie przydaje. Nie byłem w Szwecji w czasie nauki języka, pojechałem tam całkiem niedawno. Myślałem, że w końcu uda się porozmawiać po szwedzku, ale oni jak tylko widzą obcokrajowca, to mówią po angielsku. Musiałem udawać, że znam tylko polski i szwedzki – śmieje się Radek Kotarski.