Co zrobić mając 2 mln złotych oszczędności? Można zainwestować w nieruchomości, wrzucić pieniądze na giełdę, założyć sobie lokatę rentierską albo...otworzyć kopalnię złota w środkowej Afryce. Dwaj bracia, Jarosław i Krzysztof Jabłonowscy, zdobyli od rządu Kamerunu pozwolenie na poszukiwania tego kruszcu na obszarze 500 km2, a teraz szykują się już do otwarcia własnej kopalni. Obaj panowie są bohaterami serialu dokumentalnego „Polacy na tropie złota”, który można będzie obejrzeć 16 listopada o 22:00 na antenie Discovery Channel. W rozmowie z INN:Poland opowiadają o tym, jak robi się interesy z Kameruńczykami i dlaczego inwestycja w złoto, to w dzisiejszych czasach jedyne rozsądne wyjście.
Ustawieni życiowo i finansowo bracia po 40-stce ruszyli do Afryki w poszukiwaniu złota. Brzmi jak kryzys wieku średniego.
Krzysztof Jabłonowski: To nie do końca tak (śmiech). W Afryce, a dokładniej w Kamerunie, byliśmy obecni już od kilku lat. Pracowaliśmy w branży IT i mieliśmy nadzieję na kontrakt na informatyzację administracji publicznej.
Jarosław Jabłonowski: Niestety nie wyszło. A potem zgłosili się do nas ludzie, którzy chcieli, żebyśmy załatwili im trochę złota. Szybkie rozeznanie uświadomiło nam, że łatwiej będzie jednak założyć własną kopalnię.
Łatwiej jak łatwiej. Mi ten biznes kojarzy się z uzbrojonymi bandami, które wyskakują z pick-upów z kałasznikowami i deklarują, ile chcieliby za „ochronę” kopalni.
K.J: Za dużo czyta pan gazet. W Kamerunie panuje całkowity porządek. Wiadomo, do którego urzędu się zgłosić, gdzie i ile to będzie kosztowało. Stabilność rządów w tym kraju to rzecz unikalna na skalę świata. Ten sam rząd panuje tam od 1976 roku. Polski ustrój partyjny to przy nich chorągiewka.
Czyli nikt nie groził?
K.J: Najważniejsze obiekty obstawione są wojskiem i policją, która w razie konieczności nie waha się użyć broni. Rząd Kamerunu bardzo dba o to, by klimat dla inwestorów był jak najlepszy.
J.J: To kraj mocno nastawiony na rozwój, stara się ściągać inwestorów z całego świata. Jeszcze kilka lat temu nie było tam niczego. Nawet, gdy chcieliśmy kupić ubrania, trzeba je było ściągać z Europy. A dzisiaj? Rosną apartamentowce, budowane są drogi, autostrady i dworce. To rozkwit którego nie było w Polsce nawet w latach 90.
Opowiadacie Panowie o Kamerunie, jakby to była Europa sprzed kilkudziesięciu lat. Jeszcze zanim zmurszała i zaczęła być traktowana przez resztę świata jako skansen.
J.J: Nie, to jest jednak zupełnie inny świat. Kamerun to obce dla nas tradycje i mentalność.
K.J: Przykład? Prawo to jedno, a miejscowe zwyczaje to drugie.
Czy mam przez to rozumieć: panoszy się tam korupcja?
J.J: Z tą nie mieliśmy do czynienia. Zresztą nawet jeśli komuś przyszłoby do głowy złożyć taką propozycję my wiemy jedno - nie chcielibyśmy trafić do więzienia w Polsce, a co dopiero w Kamerunie.
To jak się załatwia koncesję na szukanie złota?
K.J: Na początek musieliśmy wydać sporo pieniędzy (oficjalna informacja mówi o 2 mln złotych - przyp. red.).
A skąd je wziąć?
J.J: Ja zasiadam w zarządach kilku spółek, mój brat brał udział w tworzeniu dużych instytucji finansowych w Polsce. Przez tyle lat było z czego odłożyć (śmiech).
K.J: Choć, żeby uruchomić kopalnię i tak potrzebujemy zastrzyku gotówki z zewnątrz. Jesteśmy na etapie szukania inwestora.
No dobrze, załóżmy, że mamy już te dwa miliony. Co dalej?
K.J: To proste. Dzwoni pan do Ministerstwa i umawia się na spotkanie. Wszystko załatwia się sprawnie.
J.J: Proszę pamiętać, że byliśmy tam obecni już wcześniej. Wypracowaliśmy sobie odpowiednie kontakty. Musieliśmy, bo nasz rząd nie wspiera inwestorów, którzy chcą inwestować w Afryce. Normalnie to wygląda tak, że przedstawiciele rządu z Niemiec czy Francji przyjeżdżają z przedsiębiorcami i zapoznają ich z politykami z Kamerunu. My wszystkiego dorabialiśmy się sami.
A gdybym ja tam pojechał?
J.J: Przyjechałby pan do hotelu za 140 euro za dobę, spędził tam kilka dni i prawdopodobnie odbił się od ściany. Może to Afryka, ale minister nie spotka się z pierwszym lepszym inwestorem.
To studzi entuzjazm. A co dalej?
K.J: Skoro mamy już koncesję na poszukiwanie złota na danym terenie, to musimy dostać jeszcze zgodę od „króla” lokalnej wioski. Jedziemy więc, wykładamy szczerze swoje intencje i gotowe. Nigdy nie dostaliśmy odmowy.
Nie bardzo wierzę.
J.J: No dobrze, szczere intencje podpieramy jeszcze mąką, ryżem i coca-colą, którą wozimy ze sobą.
K.J: Na prowincji patrzą, jak można zarobić na przybyszach. Odmowy nie są w ich interesie. Jesteśmy dla nich potencjalnymi pracodawcami.
Nie narzekają, że biali, że neokolonializm?
K.J: Nie stawiają wszystkich białych w jednym szeregu. Francuzi i Niemcy to dla nich dawni kolonizatorzy. Kameruńczycy narzekają, że wciąż są przez nich traktowani z wyższością. Jeden z królów wioski powiedział, mi że woli Polaków, bo jesteśmy uśmiechnięci i mili. Usłyszeliśmy nawet, że jeden z Francuzów nas wyprzedził, ale jeśli znajdziemy inwestora, to woli, żebyśmy my zbudowali tu kopalnię.
J.J: Wykształceni Kameruńczycy pamiętają też, że Polacy odkrywali ten kraj. Nasi przodkowie kupowali ziemię, wynajmowali ludzi do pracy, uczyli jak uprawiać rośliny. W każdym dużym mieście są polskie sierocińce, szpitale albo przytułki prowadzone przez polskich zakonników. Z tego nas właśnie kojarzą.
Z sympatii pokazywali też, gdzie należy wbić łopatę?
J.J: Aż tak dobrze nie było. Dostawaliśmy tylko lokalnego przewodnika, reszta należała do nas. Łącznie na szukanie złóż poświęciliśmy około 2 lat. Korzystaliśmy ze starych, poniemieckich map, które wskazują ich położenie. Są też małe miejscowe kopalnie, takie biedaszyby.
K.J: Wie pan w jaki sposób oni tam pracują? Ręcznie wykopują piasek, który następnie płuczą i wydobywają złoto, ale w bardzo małych ilościach. Sprzedają je potem Muzułmanom, którzy płacą im...powiedzmy że stawki są „niegodne”.
To nie brzmi jak konkurencja.
K.J: Raczej jak przyszła współpraca. Opłaca im się przyjść do naszej kopalni. Z drugiej strony my też nie będziemy przecież ściągać sobie pracowników z Polski. Po pierwsze – za daleko, po drugie – miejscowi zdecydowanie lepiej znoszą ten klimat. Mieszkańcom daje to szansę na nieco lepsze życie, bo takich kopalń, jak nasza, otwiera się teraz dziesiątki. Jeszcze kilka lat temu w Kamerunie można było je policzyć na palcach. Dzisiaj jest ich kilkaset, nie znajdzie Pan wolnego skrawka ziemi.
Szybki wzrost. Skąd taki boom na kameruńskie złoto?
J.J: Afryka jest jak barometr, który pokazuje stan światowej gospodarki. Kiedy zbliża się kryzys, rządy, banki i korporacje rzucają się właśnie na złoto i diamenty.
K.J: I teraz właśnie przyszedł taki moment. Spędzamy na miejscu dużo czasu, widzimy, ilu inwestorów zagranicznych zjeżdża się do Yaounde (stolica Kamerunu – przyp. red.). Niemcy, Chińczycy, Japończycy – kogo tu dzisiaj nie ma?
To inwestowanie w Bitcoina już nie jest trendy?
K.J: Nie tylko w Bitcoina. Wszystkie transakcje finansowe przechodzą w formę elektroniczną. Tylko ile to jest warte? Jak ma pan milion złotych na koncie, to ile pan tak naprawdę ma?
Na dany moment właśnie tyle. Chyba, że bank ogłosi bankructwo.
K.J: No właśnie. To tylko umowa. Jak ktoś panu wyłączy konto, to gdzie będzie potwierdzenie, że ma pan jakiekolwiek pieniądze?
J.J: To samo tyczy się zresztą chomikowania pieniędzy w domu. Wystarczy, że rząd uruchomi drukarkę i...tym nawet w piecu nie będzie opłacało się palić.
Tym bardziej, że zaczęli robić plastikowe banknoty.
J.J: Dokładnie tak. Zgodnie z obowiązującym prawem ma pan tylko prawo do środków zgromadzonych na swoim koncie. Jeśli bank chce sfinansować swoją upadłość pana pieniędzmi, to zrobi to. Gdy nadchodzi kryzys jedynym zabezpieczeniem oszczędności są złoża, a przede wszystkim złoto i diamenty. Ci którzy je mają, mogą spać spokojnie.