Pracownicy samorządów upatrzyli sobie w rezygnacji z urlopów świetny sposób na dorobienie dodatkowych kilkudziesięciu tysięcy
Pracownicy samorządów upatrzyli sobie w rezygnacji z urlopów świetny sposób na dorobienie dodatkowych kilkudziesięciu tysięcy youtube.com
Reklama.
Zgodnie z prawem urlop jest takim rodzajem przywileju, którego nie można się zrzec. Przeciętny pracownik może liczyć na ekwiwalent tylko w ustawowo wymienionych okolicznościach. Nieco inaczej jest z samorządowcami. Prezydenci, burmistrzowie i wójtowie nie mają przełożonych i sami decydują o tym, czy udać się na urlop. Część z nich z takiej możliwości świadomie rezygnuje.
Owoce tych wyrzeczeń zbiorą już za chwilę – najbliższe wybory samorządowe odbędą się w pierwszej połowie listopada 2018 roku. Przez okres jednej kadencji można jednak sporo zaoszczędzić. Kilka lat temu media pisały np. o burmistrzu Swarzędza, który „odłożył” sobie w ten sposób prawie 20 tys. złotych. Wysoką „odprawę” dostał też prezydent Suwałk, który dzięki zachomikowaniu 61 dni otrzymał ponad 28 tys. Wszystkich przebił jednak wójt Rybna, który na koniec kadencji wzbogacił się o 42 tys. zł. Praktyka trwa od lat, ale mimo zapowiedzi kolejnych rządów, nikt nie zabrał się jeszcze za jej ukrócenie.
Co ciekawe, pieniądze te bywają wypłacane nawet jeśli samorządowiec po wyborach utrzyma swoje stanowisko. – Część uważa, że ponownie wybrany kierownik urzędu kontynuuje zatrudnienie, więc nie wypłaca mu się ekwiwalentu. Inni są zdania, że dochodzi wówczas do wygaśnięcia stosunku pracy. My stosujemy tę drugą interpretację – tłumaczył w 2013 roku „Gazecie Prawnej” Antoni Pawlak, ówczesny rzecznik prezydenta Gdańska.
W jaki sposób tłumaczą się z tego sami samorządowcy? Narzekają na natłok pracy i problemy z rekrutowaniem nowych pracowników, szczególnie specjalistów. I zapewniają, że w żadnym wypadku nie chodzi tutaj o dodatkowe pieniądze.