Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, pochwaliła się nowym projektem prawa pracy. Jeśli wejdzie w życie, każdy pracownik, niezależnie od stażu zatrudnienia, dostanie 26 dni urlopu. Wolne trzeba będzie jednak wykorzystać co do dnia w danym roku, a na urlopie nie będzie można sobie dorabiać. Analitycy rynku pracy są nieco zaskoczeni takimi pomysłami.
– Od razu przychodzi mi do głowy statystyka OECD dotycząca długości pracy Polaków i Niemców. Statystyczny Polak w 2015 roku przepracował 1928 godzin a Niemiec 1363 godzin. Część tej różnicy może wynikać z tego, że Niemcy mają więcej czasu wolnego. I od tego im się gospodarka od tego nie wali. Tylko czy u nas by to zadziałało? – pyta Kamil Fejfer, autor książki "Zawód" o polskim rynku pracy i dziennikarz portalu OKO.press.
Dodaje, że pomysł jest ciekawy i wart rozważenia.
– Potrzebne są zachęty ze strony państwa do podnoszenia wydajności pracy, podniesienie liczby dni wolnych zmusiłoby przynajmniej część pracodawców do stworzenia bardziej innowacyjnych produktów, lepszego zarządzania ich firmami, by zyski pozostawić przynajmniej na poziomie sprzed reformy. Pytanie jednak ilu ludzi dotknie taka zmiana – dodaje.
Zdaniem Łukasza Komudy, analityka rynku pracy – stosunkowo niewielu.
– Prawo do 20 dni urlopu ma najwyżej 1/4 pracujących na umowach o pracę, czyli maksymalnie 3 mln pracowników. Ale dalsze 4 mln albo tego prawa nie ma, bo pracuje na umowach cywilnoprawnych, na czarno lub na samo zatrudnieniu. Bywa też tak, że dla nich urlop oznacza tak dotkliwy spadek dochodów, że pojawia się dylemat, czy go brać – mówi w rozmowie z INN:Poland.
Kamil Fejfer zwraca też uwagę na mikroprzedsiębiorców, którzy – jak się okazuje – często nie otworzyli firm z własnej woli.
– Jest badanie GUS, które udowadnia, że 51 proc. osób samozatrudnionych wcale nie wybierało sobie takiej drogi. Namówili ich do tego pracodawcy, tymczasem ci ludzie powinni pracować na normalnych umowach o pracę – twierdzi Fejfer. Jego zdaniem mikroprzedsiębiorców bez ustawowego prawa do urlopu jest od kilkuset tysięcy do miliona. Do tego dochodzi armia osób zatrudnionych na przykład na umowy o dzieło, czy freelancerów, którzy również nie mają płatnego urlopu.
– Te 6 dni pracy kosztuje pracodawcę ok. 500-600 zł. Tam, gdzie firmy są małe, a wartość dodana nikła, taki ruch sprawi, że pracownicy będą nieco drożsi. Niewiele jest firm, które celują w ludzi z 26-dniowym urlopem. Dlatego można się spodziewać, że ich część przestawi się na umowy śmieciowe, pracę na szaro, czarno lub wypadnie z biznesu. Ale one padłyby przy każdej innej większej zmianie rynkowej – podkreśla Łukasz Komuda.
Dodaje, że Polacy i tak pracują w Europie krócej tylko od Greków i Rosjan.
– Można taką zmianę postrzegać jako ruch służący dbałości o zdrowie i komfort pracowników. I wprowadza się ją w najlepszym momencie: gdy siła przetargowa pracowników jest największą od ćwierćwiecza – twierdzi.
Analitycy nie mają jeszcze wyrobionego zdania co do konieczności wzięcia całości urlopu w ciągu roku i niemożności przekładania dni wolnych na następny rok.
– Wydaje się to rozsądne. Polacy są bardzo przepracowani, to nie jest tylko moja obserwacja. Widać to w statystykach dotyczących zdrowia, długości pracy, to nie musi być głupi pomysł, żeby poluzować trochę pracownikom, którzy – wbrew temu co się obecnie mówi – wcale nie mają łatwo – mówi nam Fejfer.
Dziwi się za to pomysłowi, by nie można było dorabiać na urlopie.
– To będzie martwa litera prawa. Nie wyobrażam sobie sposobu, w jaki można byłoby kontrolować coś takiego. Warto też pamiętać o tym, że Polacy dużo pracują nie dlatego, że lubią, ale dlatego, żeby im się budżet domowy spinał i muszą brać dodatkowe zlecenia. Rozumiem tę ideę niedorabiania z perspektywy ducha prawa, ale sprawdzić się tego kompletnie nie da – uważa Kamil Fejfer.
Rząd pracuje nad jeszcze jedną kwestią – zastąpieniem dotychczasowych „śmieciówek” nowym typem umów. Brakuje jednak szczegółów dotyczących tego projektu, nie wiadomo też, czy nowe umowy byłyby objęte wspomnianym wcześniej urlopem.