
Reklama.
Kto żyje pod jednym dachem właśnie z takim miłośnikiem motoryzacji, wie, jak niełatwo wybrać na prezent coś, co trafi w jego/jej gust. Nie mam jednak wątpliwości, że każdego, nawet najbardziej wybrednego kierowcę, uszczęśliwi kamerka Navitel R1000. Ta mała niepozorna kulka nie tylko zapewnia bezpieczniejszą jazdę, ale także zaskakuje mnogością swoich funkcji. Osobiście sprawdziłem to urządzenie w boju i chrzest przeszło nad podziw dobrze.
Największym plusem tego wideorejestratora jest mały rozmiar. Nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy zasłaniają sobie przednią szybę wielką kamerą z potężnym ekranem, wyświetlającym na dodatek to, co się dzieje przed maską. Toż to jakieś przedziwne zapętlenie – obraz cyfrowy wpleciony w obraz rzeczywisty. Dlatego nie wahałem się ani chwili przed sprawdzeniem możliwości R1000.
Kamera przypomina kulkę, ma malutki ekran o przekątnej 1,2 cala (16:9) i szerokokątny obiektyw 165°. Nie zasłania widoku, nagrywa w pętli i można do niej wsadzić kartę microSD o pojemności do 64GB. Ja używałem 16GB, w zupełności wystarcza. Oczywiście nagrywa się też dźwięk, w całkowicie satysfakcjonującej jakości.
Navitel R1000 ma wmontowany moduł GPS, dzięki któremu w rogu nagrania zapisuje się aktualna pozycja pojazdu, godzina i prędkość. Czyli wszystko, co potrzebne. Na dodatek kamera ma czujnik przeciążeń (G-sensor), który automatycznie zapisuje plik wideo, podczas nagrywania którego nastąpiło „coś”. Uderzenie, wjechanie w większą dziurę – to wszystko zapisuje się automatycznie, więc nie musimy potem szukać odpowiedniego pliku albo bać się, że zostanie nadpisany.
To rozwiązanie ma jeden minus. Kiedy kamerka leży sobie w schowku czy kieszeni kurtki, jest wyłączona. Ale wystarczy się ruszyć, by radosnym dźwiękiem poinformowała nas, że właśnie zaczyna nagrywanie. To dość uciążliwe i szczerze mówiąc nie udało mi się znaleźć opcji wyłączenia tej funkcji bez dezaktywacji czujnika przeciążeń. Nie da się również wyłączyć samego dźwięku, więc kiedy stoimy w kolejce w sklepie i co chwila przesuwamy się do przodu, to z kieszeni czy torby co rusz dobiega radosne piszczenie głośniczka.
Sama kamera przeraziła mnie mnogością funkcji. Szczerze mówiąc kilka dni walczyłem z optymalnymi ustawieniami czułości czujnika, momentu włączania etc. Oczywiście nie przykładałem się do tych czynności, można to ogarnąć w godzinę i potem przez długie miesiące cieszyć się funkcjonalnościami małego Navitela. Ale kiedy jednego dnia przez przypadek odwróciłem obraz do góry nogami, przywrócenie go do standardowego ustawienia przysporzyło mi trzech siwych włosów na głowie.
Duże możliwości daje aplikacja, co do której na początku nie byłem przekonany. Kamera łączy się z telefonem przez Wi-Fi i daje dostęp do podglądu na żywo, można dzięki niej ściągać pliki wideo i zdjęcia, a nawet te zdjęcia robić. Oczywiście nie polecam używania jej w czasie jazdy. Mimo wszystko kiedy chcemy udowodnić komuś, że to on zajechał nam drogę, wystarczy wziąć telefon w garść i posłużyć się jego ekranem, a nie monitorem kamery.
To rozwiązanie bardzo mi się podoba – przecież każdy ma dziś pod ręką ekran smartfona, więc po co montować duży monitorek w samym wideorejestratorze? Ściągnięty plik możemy komuś od razu przesłać albo zachować go sobie w telefonie lub w chmurze. Proste i skuteczne.
Navitel ciekawie rozwiązał też problem montowania kamery w samochodzie. Do szyby przykleja się niewielki moduł, do którego magnetycznie przyczepia się rejestrator. Można go więc zdemontować i zakładać w okamgnieniu. A także przekręcać w dowolnym kierunku. Dzięki temu można nie tylko nagrywać wydarzenia z przodu lub wnętrza samochodu, ale także uchwycić siedzenie pasażera a nawet drzwi boczne kierowcy.
Jedynym minusem jest ciągnący się kabel, ale to akurat przypadłość wszystkich samochodowych kamer. Navitela R1000 nie wykorzystamy w inny sposób, nadaje się de facto tylko do samochodu.
Navitel R1000 nagrywa obraz w jakości Full HD, z szybkością 30 klatek na sekundę. Wideorejestrator posiada sensor optyczny GC2023 i szerokokątny obiektyw 165°, wykonany z sześciowarstwowego szkła.
Kamerka nie ma żadnej diody doświetlającej, ale nieźle radzi sobie w nocy. Przez mniej więcej 2 000 km w różnych warunkach nie sprawiała najmniejszych problemów.
Pierwsza wersja aplikacji jest kompatybilna z urządzeniami działającymi na systemie Android. Użytkownik może połączyć wideorejestrator ze smartfonem i przeglądać nagrania w czasie rzeczywistym. Intuicyjne menu zawiera następujące opcje: odtwarzanie plików, aktualizacja oprogramowania, szybkie przechwycenie zdjęcia oraz ustawienia ogólne.
Ostatnia z wymienionych sekcji umożliwia ustawienie G-Sensora, proporcji wideo a także sformatowanie karty microSD. Z początkiem przyszłego roku pojawi się aktualizacja, która pozwoli udostępnić nagrane pliki w serwisach społecznościowych oraz zainstalować aplikację na urządzeniach z systemem iOS.
Na koniec najlepsze – to urządzenie kosztuje 399 złotych. Szczerze mówiąc, jest to dobra cena, jak za sprzęt ze średniej półki. Podobne kamerki kosztują przynajmniej o 100 – 200 złotych więcej. O urządzeniach no-name z dalekowschodnich fabryk nie ma co wspominać, bo owszem – są tańsze, ale o serwisie gwarancyjnym raczej możemy zapomnieć.