To miał być tylko krótki wolontariat na Islandii. Umiejętności, które podczas tego pobytu nabyła Katarzyna Płachta, pozwoliły jej jednak na rozwinięcie własnej działalności. Dzisiaj Polka zajmuje się produkcją swetrów, czyli narodowej chluby Islandczyków. I sprzedaje je nawet...miejscowym.
- Zrobiło się zimno więc pracy mam teraz tyle, że klientów muszę przesuwać na przyszły rok – opowiada założycielka Jigsknits, Katarzyna Płachta. Od nieco ponad roku Polka zajmuje się dzierganiem swetrów z islandzkiej wełny. Jak do tego doszło?
Wyspa gejzerów od kilku lat jest bardzo popularnym kierunkiem wakacyjnych podróży. Skusiła również młodą Polkę, która wyjechała tam w ramach działalności wolontariackiej – przy organizacji workcampu. – Wszyscy wolontariusze, którzy pojawiają się na Islandii z miejsca zaczynają chorować na miejscowe swetry. Ceny w sklepach są jednak zaporowe, więc co bardziej zdeterminowani decydują się na wykonanie ich własnoręcznie – opowiada nam Płachta. Tak samo było w jej wypadku. Dziergać nauczyła się poprzez podpatrywanie swoich kolegów i koleżanek.
Po powrocie do Polski początkowo, jak to zwykle bywa z takimi rzemieślniczymi inicjatywami, dziergała swetry na potrzeby swoich znajomych. W pewnym momencie uznała jednak, że można na tym zarobić dodatkowe pieniądze. Otworzyła fanpage (dzisiaj przekroczył już 2,5 tys. fanów), zaczęła reklamować się na stronach i forach, na których bywają miłośnicy skandynawskiego stylu.
Klientów zaczęło przybywać. Dzisiaj Polka ma na swoim koncie już kilkadziesiąt unikalnych swetrów, ale z czasem zamówień zaczyna pojawiać się coraz więcej. Część z nich Płachta odrzuca. Własnoręczne wyprodukowanie jednej sztuki to bowiem co najmniej 20-25h pracy, ale w przypadku bardziej skomplikowanych zamówień zdarza się, że nad jednym swetrem trzeba ich spędzić nawet 50. A Płachta wciąż jeszcze studiuje, w dodatku godząc to z pracą w hostelu. - Jakiś czas temu odrzuciłam od jednej osoby zamówienie na 10 swetrów. To wiązało się z setkami godzin pracy. Zapytałam klienta wprost, czy wie, że na realizację przyjdzie mu poczekać całe miesiące – wspomina.
Co zaskakujące, mimo niewielkiej promocji, zamówienia zaczęły pojawiać się również z zagranicy. Jeden ze swetrów poszedł do Szwajcarii, regularnie zapotrzebowanie na nie zgłasza również...islandzka Polonia.
– Zupełnie mnie to nie dziwi, chociaż to trochę jak wożenie drewna do lasu – śmieje się Płachta. Po chwili dodaje, że ceny islandzkich swetrów przyprawiają o zawrót głowy. Część z nich, z metką „made in China” można co prawda dostać w sklepach po 500-600 zł. Bardziej profesjonalne i rzetelne wykonanie wiąże się już jednak z wydatkiem 1000-1200 złotych. Tymczasem Polka sprzedaje swoje wyroby po 120-165 euro (ok. 550-700 zł). To i tak niemało, ale jak widać różnica cen między polskimi a islandzkimi swetrami działa na wyobraźnię klientów.
Co dalej? Płachta myśli o rozwinięciu działalności po obronie pracy magisterskiej. Chce stworzyć profesjonalną stronę internetową i zatrudnić dodatkową osobę. To drugie może się jednak okazać dość trudne. – Regularnie przeprowadzam warsztaty z dziergania. Szybkość opanowania tej sztuki przez uczestników bywa jednak bardzo różna – kończy Płachta.