Fot: Paweł Dudzik Photography
Reklama.
- Zrobiło się zimno więc pracy mam teraz tyle, że klientów muszę przesuwać na przyszły rok – opowiada założycielka Jigsknits, Katarzyna Płachta. Od nieco ponad roku Polka zajmuje się dzierganiem swetrów z islandzkiej wełny. Jak do tego doszło?
Wyspa gejzerów od kilku lat jest bardzo popularnym kierunkiem wakacyjnych podróży. Skusiła również młodą Polkę, która wyjechała tam w ramach działalności wolontariackiej – przy organizacji workcampu. – Wszyscy wolontariusze, którzy pojawiają się na Islandii z miejsca zaczynają chorować na miejscowe swetry. Ceny w sklepach są jednak zaporowe, więc co bardziej zdeterminowani decydują się na wykonanie ich własnoręcznie – opowiada nam Płachta. Tak samo było w jej wypadku. Dziergać nauczyła się poprzez podpatrywanie swoich kolegów i koleżanek.
logo
facebook.com/Jigsknits
Po powrocie do Polski początkowo, jak to zwykle bywa z takimi rzemieślniczymi inicjatywami, dziergała swetry na potrzeby swoich znajomych. W pewnym momencie uznała jednak, że można na tym zarobić dodatkowe pieniądze. Otworzyła fanpage (dzisiaj przekroczył już 2,5 tys. fanów), zaczęła reklamować się na stronach i forach, na których bywają miłośnicy skandynawskiego stylu.
Klientów zaczęło przybywać. Dzisiaj Polka ma na swoim koncie już kilkadziesiąt unikalnych swetrów, ale z czasem zamówień zaczyna pojawiać się coraz więcej. Część z nich Płachta odrzuca. Własnoręczne wyprodukowanie jednej sztuki to bowiem co najmniej 20-25h pracy, ale w przypadku bardziej skomplikowanych zamówień zdarza się, że nad jednym swetrem trzeba ich spędzić nawet 50. A Płachta wciąż jeszcze studiuje, w dodatku godząc to z pracą w hostelu. - Jakiś czas temu odrzuciłam od jednej osoby zamówienie na 10 swetrów. To wiązało się z setkami godzin pracy. Zapytałam klienta wprost, czy wie, że na realizację przyjdzie mu poczekać całe miesiące – wspomina.
Co zaskakujące, mimo niewielkiej promocji, zamówienia zaczęły pojawiać się również z zagranicy. Jeden ze swetrów poszedł do Szwajcarii, regularnie zapotrzebowanie na nie zgłasza również...islandzka Polonia.
logo
facebook.com/Jigsknits
– Zupełnie mnie to nie dziwi, chociaż to trochę jak wożenie drewna do lasu – śmieje się Płachta. Po chwili dodaje, że ceny islandzkich swetrów przyprawiają o zawrót głowy. Część z nich, z metką „made in China” można co prawda dostać w sklepach po 500-600 zł. Bardziej profesjonalne i rzetelne wykonanie wiąże się już jednak z wydatkiem 1000-1200 złotych. Tymczasem Polka sprzedaje swoje wyroby po 120-165 euro (ok. 550-700 zł). To i tak niemało, ale jak widać różnica cen między polskimi a islandzkimi swetrami działa na wyobraźnię klientów.
Co dalej? Płachta myśli o rozwinięciu działalności po obronie pracy magisterskiej. Chce stworzyć profesjonalną stronę internetową i zatrudnić dodatkową osobę. To drugie może się jednak okazać dość trudne. – Regularnie przeprowadzam warsztaty z dziergania. Szybkość opanowania tej sztuki przez uczestników bywa jednak bardzo różna – kończy Płachta.