Kierowniku - okaż cojones! Czyli co różni PMa od biurowego popychadła
Dawid Wojtowicz
17 listopada 2017, 08:55·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 17 listopada 2017, 08:55
W wielu firmach ciężko dojść co naprawdę należy do jego obowiązków. Oficjalna wersja brzmiałaby pewnie: odpowiada za sukces projektu. Świetnie, tyle że jednocześnie miewa on dość znikomy wpływ na jego kształt - zakres, terminy czy kształt zespołu. Nie wspominając już o tym, że "sukces projektu" bywa pojmowany bardzo mgliście. Poznajcie project managera, zwanego po swojsku kierownikiem projektu.
Reklama.
Dzień z życia statystycznego PMa jest stresujacy i intensywny. Upływa pod znakiem przetwarzania dziesiątków maili, organizowania spotkań i pisania z nich notatek, dziergania raportów, męczenia innych pytaniem o "status", względnie na heroicznych walkach o załatwienie ważnej sprawy podczas telekonferencji. Walce z góry przegranej, bo jak wiadomo gro uczestników zajmuje się wtedy wszystkim, tylko nie słuchaniem co się dzieje - sprawdzają pocztę lub zaglądają na Facebooka.
Wydawałoby się, że praca kogoś, kto tak bardzo dwoi się i troi musi przynosić owoce, że właśnie dzięki wysiłkom naszych bohaterów projekt zmierza ku szczęśliwemu finałowi. Tylko w takim razie czemu tak rzadko jest doceniana? Dlaczego często w opinii współpracowników PM bywa jedynie natrętem, a dla kierownictwa chłopcem (lub dziewczynką) na posyłki?
Odpowiedź na te pytania jest dość bolesna - rozkłada ręce Igor Mróz, który sam niejedno przeszedł na podobnym stanowisku. - Nierzadko wrażenie współpracowników jest... słuszne, ponieważ wkład PM-ów w realizację projektowych celów mimo wysiłków i dobrych chęci bywa dyskusyjny – tłumaczy.
Pytanie za sto punktów – kto jest temu winien?
Wystarczy nastawić ucho w niejednej firmowej kuchni, a zwłaszcza w kuluarach branżowych konferencji. Znękani swoją strażacką (od gaszenia pożarów) codziennością kierownicy doskonale znają odpowiedź - winna jest "góra"! Zbyt wiele projektów na raz, niejasne priorytety, nierealne daty, niekompetentni ludzie przydzieleni do zespołów oraz oczywiście osławione ASAPy.
Najczęściej mają w tym sporo racji - kontynuuje Mróz - tylko... co z tego? W niejednym przypadku spora część winy leży też po stronie samych zainteresowanych - dodaje. Narzeka się łatwo - niektórzy twierdzą nawet, że to nasz sport narodowy. Prawda jest jednak taka, jeśli dostajesz do ręki projekt - twoim obowiązkiem jest stanąć na głowie i dążyć do tego, by przejąć realną kontrolę nad jego kształtem. Łatwiej jest jednak zwalić winę na bliżej nieokreślonych "innych" i biegać z legendarnymi już w niejednym open-space "pustymi taczkami", a jakoś to będzie. Praca wre - tylko efektów nie widać.
Alternatywą jest przejęcie inicjatywy, a to wymaga dwóch podstawowych składników. Po pierwsze wypracowania jasnej wizji tego, co i w jaki sposób mamy dostarczyć, a w przypadku problemów jak możemy spróbować je rozwiązać. Mróz proponuje "rozejrzeć się" wśród realizowanych projektów, by przekonać się że owa wizja często bywa dość mglista. W przepędzaniu mgły niezbędny zaś jest drugi składnik - nie owijający w bawełnę także na swoim blogu ekspert uśmiecha się szeroko i dodaje: cojones, czyli mówiąc po swojsku ''jaja''. Zbyt ugodowy, chcący zadowolić wszystkich PM to zły PM. To PM nieskuteczny.
Jaki menedżer - taki projekt
Sensowne przedsięwzięcie poznaje się po tym, że nie jest jak Mister czy Miss Świata – wszystkim się podoba i tylko usuwają mu się z drogi, gdy z gracją sunie poprzez firmowe sale i korytarze.
Spójrzmy prawdzie w oczy - niektórzy już na samym początku nie będą z jego powodu szczęśliwi (bo np. oznacza zmianę obowiązków) i mogą aktywnie go sabotować. Dla innych to (jak w "Ojcu Chrzestnym") nic osobistego, a po prostu dodatkowa konkurencja w walce o najlepszych ludzi i zasoby. Często znajdą się też tacy, którzy przy okazji zechcą ugrać coś dodatkowego dla siebie. Na koniec tej wyliczanki nasz ekspert zostawia ostatnią kategorię - wizjonerów, którzy dosłownie co dwa dni zmieniają zdanie odnośnie pożądanego kierunku i kształtu całego przedsięwzięcia.
W tej sytuacji, jeśli odpowiadająca za projekt osoba nie ma odpowiednich cojones, to staje się wyłącznie pionkiem w grze wyżej wymienionych sił. A rozgrywka toczy się zawsze - w pełnych uśmiechniętych twarzy i przesiąkniętych duchem innowacji i egalitaryzmu biurach w największych miastach także. Może z tą różnicą, że jest bardziej skryta i mniej pada w niej słów powszechnie uznanych za obraźliwe. Cojones zaś to oczywiście dosadna i trafiająca w ucho metafora - dodaje zamyśliwszy się Igor Mróz - dziwnym trafem w swojej karierze spotkał więcej posiadających je... kobiet.
Co na to wszystko przełożeni? Doświadczenie uczy, że choć nie zawsze potrafią się do tego przyznać – marzą o ludziach, którzy dla dobra projektu (a więc i firmy) są w stanie postawić się nawet najwyższemu kierownictwu. Czy lepszym współpracownikiem byłaby dla ciebie bezwolna marionetka, czy może ktoś z kim można się konstruktywnie pospierać - pyta retorycznie Mróz i zaraz dodaje - słowa kluczowe to: merytorycznie i konstruktywnie. Bez tego składnika nawet największy kozak jest po prostu bezczelnym pieniaczem.
Bo liczy się merytoryka
I tu wracamy do punktu wyjścia - do decyzji czy biegać całymi dniami z pustymi taczkami - na przykład zajmując się wysyłaniem dziesiątków maili i spędzaniem czasu na nic nie wnoszących telekonferencjach, czy podjąć prawdziwe wyzwanie. Zdobyć się na wysiłek i - kiedy przyjdzie potrzeba - nie chować głowy w piasek, tylko poświęcić czas na stosowne przygotowanie, aby "postawić się" z zamiarem rozpoczęcia profesjonalnej dyskusji.
To jeden z tych oczywistych-nieoczywistych sekretów, które solidnie przepracowuję z ludźmi na szkoleniach - mówi Mróz - weźmy typową sytuację, gdy z pracującego nad twoim projektem zespołu notorycznie 'pożyczani' są ludzie. Statystyczny PM, jeśli w ogóle pójdzie się poskarżyć (fachowo nazywa się to eskalacją), że ktoś inny zabiera mu ludzi - w najlepszym wypadku usłyszy ''musicie się jakoś dogadać'', w najgorszym, że ''nie radzi sobie z projektem''. Po prostu zostanie zlekceważony. I... słusznie, bo przełożeni potrafią dostawać kilkadziesiąt tego typu skarg tygodniowo! Jak na podstawie zdawkowej, często emocjonalnej wypowiedzi mają dość kto tak naprawdę ma racje? "Tamten drugi" twierdzi zapewne dokładnie to samo co my.
Alternatywa? Oderwać się od bieżączki i zacząć od faktycznej próby wypracowania z rywalem o zasoby realistycznego rozwiązania. Szczegóły to oczywiście temat na osobny warsztat lub przynajmniej serię artykułów - śmieje się nasz ekspert - clue w tym, że nie możesz iść 'na skargę', nie mając na koncie kilku sensownych prób znalezienia z delikwentem porozumienia. A gdy już idziesz to oczywiście przygotowany - wykaż konkretne opóźnienia i problemy, które spowodowały dotychczasowe działania konkurujących z tobą menedżerów, pokaż mającą jakieś podstawy KONKRETNĄ ("się opóźni" albo "nie damy tak rady" nie jest konkretne) prognozę tego co stanie się z projektem, jeśli sytuacja się utrzyma. Całość zaś zakończ jakąś propozycją rozwiązania. Realistyczną propozycją, na której opracowanie poświęciliście chwilę czasu. Jeśli ten drugi projekt jest naprawdę ważny, to "niech przestaną zabierać mi ludzi" raczej się do tej kategorii nie zaliczy.
Wóz albo przewóz
Tak, to nie jest łatwe, tak to wymaga wysiłku, ale właśnie za to ci płacą, za to będą szanować i tylko w taki sposób przestaniesz być dla współpracowników przeszkadzaczem, a dla przełożonych popychadłem.
– Nie namawiam do pieniactwa lub autorytarnego zarządzania, jak niektórzy rozumieją ''przejmowanie inicjatywy''. Motywuję do zadania sobie pytania ''jaka jest właściwie moja rola w tej firmie i projekcie'' i zachęcam do spokojnego, nieemocjonalnego i merytorycznego protestu, gdy dzieje się coś niepokojącego. Grunt, by uwierzyć w siebie i swoje kompetencje, bo przecież project managerem zostaje się po coś więcej niż tylko by pisać notatki ze spotkań. Walka o swoje to trudna sztuka, ale tylko tak wyrwiemy się z zaklętego kręgu Boba-przepychacza. A jeśli faktycznie, uczciwie i merytorycznie próbujemy, ale zderzamy się z betonem? To też dobra informacja - wiemy jasno, że w tym projekcie, a może i firmie inaczej się nie da i może najwyższa pora pomyśleć o ewakuacji. Mamy rynek pracownika, a ty jesteś już zaprawionym w bojach, merytorycznym i wyposażonym w cojones PM-em - kiedy jak nie teraz – puentuje Igor Mróz.
Próbujesz, ale natrafiasz na przeszkody? Napisz igor@zerobs.pl