Jesień to szczególnie fatalny okres dla pracowników korporacji. Słońca jest coraz mniej, a pozamykani w szklanych biurowcach i stłoczeni w open space'ach 30-latkowie cały czas muszą gonić za kolejnymi deadline'ami oraz zmagać się z zadaniami na ASAP-ie. Ale to nie dlatego trafiają na kozetki psychoterapeutów.
– Zdecydowaną większość moich pacjentów stanowią pracownicy korporacji. I myślę, że nie jestem tu odosobniona – zaczyna psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz z Inner Garden.
Obserwację stosunkowo łatwo jest poprzeć badaniami. W badaniu TNS Polska wykonanym na zlecenie marki „Tiger” aż 15 proc. pracowników Mordoru, czyli serca korpo-Warszawy przyznało, że czuje się zestresowanymi, zanim...dojadą do biura. A dalej jest jeszcze gorzej. 4/10 korpoludków przyznaje bowiem, że czasami odczuwa syndrom wypalenia zawodowego.
Zaczyna się niewinnie. Na początku dopada nas przeraźliwa rutynowość. – Wstaję rano, idę do pracy, wracam z pracy, kładę się spać. Nie przerywam tego żadną poboczną aktywnością – opowiada psychoterapeutka.
Potem zaczyna być coraz gorzej. Pojawia się chroniczne przygnębienie i poczucie zniechęcenia. Choć nie zawsze. – Część osób trafia do nas od lekarza pierwszego kontaktu. Pacjenci wykonują szereg badań, bo narzekają na bóle głowy, brzucha, drętwienie kończyn czy bezsenność. A okazuje się, że to po prostu ból emocjonalny, który zagnieżdża się w jednej z części naszego ciała – tłumaczy Kucewicz.
Specyfika ludzi korpo
– Do korporacji często trafiają specyficzne osoby. Niedowartościowane, ze skłonnością do perfekcjonizmu i krytycyzmu. Często spolegliwe wobec otoczenia i swoich przełożonych – opowiada Kucewicz.
A taka charakterystyka, zdaniem ekspertki, w połączeniu z warunkami pracy w korporacji, to prawdziwa mieszanka wybuchowa.
– W korporacjach panuje duża rywalizacja, relacje międzyludzkie rzadko kiedy bywają przyjacielskie. Wymagają też dużej ostrożności. Osoby, które nie mają poczucia własnej wartości często tego nie wytrzymują – dodaje. Według Kucewicz to właśnie kontakty z przełożonymi i współpracownikami najczęściej doprowadzają pracowników korporacji do depresji.
Opinie tę podziela ekspert ds. rynku pracy Łukasz Komuda, który winę na specyficzne stosunki w dużych firmach zrzuca na uwarunkowania systemowe. – Jeżeli ci nie wyjdzie, to jest twoja wina, sky is the limit – to potrawa, którą karmi się nas od 1989 roku. Nie służy nam to jako społeczeństwu. Nikt nikomu nie ufa, wszyscy ścigają się w wyścigu szczurów. Niski kapitał społeczny to kula u nogi naszego społeczeństwa – komentuje.
Zdaniem Komudy w konsekwencji powszechnym doświadczeniem polskich pracowników jest poczucie osamotnienia. Nikt za nami nie zapłacze, gdy odejdziemy z firmy, bo wyścig będzie trwał dalej, a jego uczestnicy skupiają się na realizowaniu kolejnych celów i nie mają czasu na spoglądanie wstecz.
– To nie przypadek, że na szczyty korporacyjnej drabiny najczęściej wspinają się osoby o rysie psychopaty – dorzuca Kucewicz.
„W domach z betonu...”
Konfliktowi, nastawieni na rywalizację współpracownicy, to jednak tylko jeden z problemów. Innym jest samo miejsce pracy. A to, trzeba przyznać, jest bardzo charakterystyczne. Korporacje lubią bowiem gnieździć się w dużych skupiskach. W Warszawie jako pierwszy powstał słynny „Mordor” zlokalizowany przy ulicy Domaniewskiej. Potem w stolicy zaczęły pojawiać się kolejne korpo-zagłębia. Wysokie na 100-kilkadziesiąt metrów wieżowce wyrosły przy rondzie Daszyńskiego, a okolice Dworca Gdańskiego zaczęły przyciągać globalne firmy wizją stworzenia „Shire” – czyli, przynajmniej w teorii, opozycji wobec piekła, jakie zgotowano pracownikom na Domaniewskiej.
Jakbyśmy takiego skupiska nie nazwali, nie zmieni to jednej rzeczy. Nagromadzenie wysokich bloków i charakterystyczne dla korporacji urządzenie wnętrz nie wpływają dobrze na naszą psychikę.
– Naszpikowanie biurkami open space'y sprawiają, że ludzie czują się klaustrofobicznie. Siedząc w nich mamy wrażenie, że jesteśmy uwięzieni w pułapce – zauważa Kucewicz. Jej zdaniem, negatywne skutki przynosi również nagromadzenie biurowców. – Choć są szklane, dociera do nich paradoksalnie mało słońca – dorzuca.