Na rynku związanym z dostawami jedzenia, pośród dwóch branżowych gigantów, rozpycha się mały poznański start-up. To Papukurier, który zdążył już dobyć zaufanie takich sieci jak Sphinx, Bobby Burger, Sushi77, Gusto Dominium czy Da Grasso.
Dzisiaj jedzenie z restauracji zamówić możesz na dwa sposoby. Pierwszy to ten z wykorzystaniem tzw. marketplace, czyli firm w rodzaju pyszne.pl i UberEats. Oba przedsiębiorstwa mają własne platformy, poprzez które możemy docierać do wielu restauracji dzięki kilku kliknięciom. To co jednak jest wygodne dla klienta, niekoniecznie musi być mile widziane przez właścicieli sieciówek. I Pyszne i Uber biorą bowiem od nich sowite prowizje, średnio kilkanaście procent wartości zamówienia. A w przyszłości może być gorzej.
– W USA marketplace'y wywindowały prowizje nawet do 35 proc. To dochodzi do granicy opłacalności – komentuje CEO Papukuriera Emil Konrad.
Polskie lokale starają się więc pozostać niezależne od polityki marketplaców, zostawiając sobie furtkę w postaci własnego systemu dostawy. No i tu zaczyna się problem.
– Początkowo chcieliśmy dostarczyć restauracjom zwykłego CRM-a – opowiada nam Emil Konrad, który wraz z Michałem Streckerem stworzył Papukuriera. Mężczyźni spotkali się na szkoleniu w 2015 roku. Uznali, że skoro Konrad ma doświadczenie w sprzedaży, a Strecker jest programistą, to razem mogą wymyślić coś wielkiego.
Służbowym autem na urlop
Szybko jednak okazało się, że restauracje systemu zarządzania relacji z klientami za bardzo nie potrzebują, z radością przyjmą za to pomoc w dostawach. A jak kłopotliwe są relacje z kurierami wie każdy, kto choć przez chwilę parał się dostawą jedzenia do domów.
– Jeden restauratorów opowiadał, że wziął w leasing nowe auto, dał je kierowcy. Po 2 tygodniach znalazł je nad morzem, bo kierowca postanowił wykorzystać je na czas urlopu – mówi Konrad.
Poza tym przedsiębiorcy często skarżą się na niesłowność, narzekają, że kierowców brakuje wtedy, kiedy najbardziej ich potrzeba, czyli w godzinach szczytu. Właściciele mają też problem z tym, że muszą płacić kurierom, nawet gdy ci siedzą w lokalu, bo nie mają żadnych zamówień.
I tu właśnie pojawia się Papukurier. Poznański start-up daje restauracjom swoich kierowców (a ma ich aktualnie około setki), a ci zaczynają realizowanie zamówień. Nie są przypisani do jednej, konkretnej sieci więc ten sam człowiek może dowozić nam burgera, by pół godziny później stawić się u naszego sąsiada z shoarmą.
Dla restauracji to bardzo wygodne rozwiązanie. Firmy płacą poznaniakom za pakiet, w którym określana jest liczba zamówień, np. 350 miesięcznie. Po jego wykorzystaniu mogą skorzystać z kolejnego.
Nieco inaczej wygląda sytuacja kurierów. Konrad chwali się, że daje radę pozyskiwać kierowców dzięki określeniu stałej stawki godzinowej. W przeciwieństwie np. do Uber Eats, w którym pracownicy zarabiają od zrealizowanego zlecenia.
Bitwa na szczycie wielką szansą
Czy trwająca obecnie walka Pyszne i UebrEats może polskiemu start-upowi przeszkodzić ?
– Wręcz przeciwnie, cieszymy się z niej. Buduje świadomość wśród restauratorów. Przedsiębiorcy widzą, że jest w tym potencjał i być może chętniej będą decydować się na tworzenie własnych kanałów sprzedaży – zauważa Konrad.
W rozwoju polskiej firmie ma pomóc milion złotych, jaki pozyskała właśnie na rozwój od funduszy Data Ventures i Kogito Ventures. – Chcemy skupić się na rozwój sotfu. Rozwijamy też sztuczną inteligencję, która będzie w stanie przewidzieć liczbę zamówień na podstawie m.in. pogody i aktualnych wydarzeń kulturalnych – mówi Konrad.
Papukurier zamierza również poszerzyć działalność. Na razie działa na terenie Poznania, Łodzi, Krakowa i Warszawy, gdzie obsługuje łącznie 200 lokali, ale w bliskich planach jest również wyjście za granicę. Najbardziej prawdopodobnym kierunkiem są kraje bałtyckie.