
Reklama.
Nasza czytelniczka, pani Magda prowadzi firmę wraz z mężem. Wymyślili innowacyjny produkt, opatentowali go. Dostali za niego kilka nagród, więc przyszedł czas na rozpoczęcie produkcji i wypuszczenie towaru na rynek. Dostali nawet dofinansowanie, ale agencja, która miała im dać pieniądze zwleka z wypłatą i wysyła kontrolę.
Mowa o jednej z lokalnych agencji rozwijania przedsiębiorczości, dysponującej unijnymi środkami. Pani Magda i jej mąż nie chcą ujawniać swojego nazwiska, bo nie chcą eskalować konfliktu. Tym bardziej, że zyskali niespodziewanego sprzymierzeńca, który rozwiązał część ich problemów.
Niestety droga do komercjalizacji pomysłu niemiłosiernie się dłuży, choć wydawałoby się, że proces będzie szybki. Umowę z agencją pani Magda podpisała już w kwietniu, do dziś nie ma żadnych pieniędzy. Ale okazuje się, że w Polsce jest instytucja, której agencje – teoretycznie mające pomagać przedsiębiorcom – boją się jak ognia.
Jednym z powodów zwłoki w wypłacie środków dla pani Magdy jest konstrukcja umowy, która zakłada refundację wydatków ponoszonych przez przedsiębiorców. Czyli ci najpierw muszą wydać pieniądze, by dostać częściowy ich zwrot. W tym przypadku poziom refundacji miał sięgnąć ok. 67 procent.
Małżeństwo przedsiębiorców oczywiście było tego świadome. Ale nie wiedzieli, o ile Agencja może przedłużyć wszelkie procedury.
– W programie, w którym wystartowaliśmy o dotację nie ma zaliczek, można za to otrzymać zwrot jakiejś części wydatków. Albo i nie, bo po złożeniu wniosku o refundację Agencja ma 40 dni na zweryfikowanie go. Ale mówimy – uwaga – o 40 dniach roboczych, więc robią się z tego praktycznie dwa miesiące. Na dodatek, jeśli urzędnicy Agencji uznają, że wydatek kwalifikuje się do kontroli, to okres tych 40 dni się wydłuża. W zasadzie nie wiadomo o ile – mówi pani Magda w rozmowie z INN:Poland.
I tak się stało w przypadku ich projektu. W lipcu wynajęli biuro, zebrali faktury za lipiec, sierpień i wrzesień i na początku października wystąpili z wnioskiem o refundację. Myśleli, że pójdzie łatwo, ale głęboko się rozczarowali. W połowie listopada dostali pismo, że na początku grudnia mają być gotowi na dwudniową kontrolę. W tym terminie mija okres 40 dni od złożenia wniosku o refundację.
– Kontrola ma być dwudniowa, w miejscu realizacji projektu. Weryfikacja wydatków, dokumentów, cała długa lista rzeczy do sprawdzenia, ale kompletnie nie przystająca do naszych warunków. Poprosiłam, żeby mi to sprecyzowali, bo na liście są np. kupione budynki a my budynków nie kupowaliśmy ani nie zatrudniamy jeszcze pracowników. Nie uściślili też żadnych godzin, w jakich mamy być dostępni – opowiada nam pani Magda.
Najciekawsze w tej historii jest to, że urzędnicy mają do sprawdzenia łącznie trzy faktury, z których zwrot ma wynieść ok. 4000 złotych.
– Ja rozumiem, że w umowie jest zapis, że instytucja wdrażająca wybiera podmioty do kontroli, ale na zdrowy rozsądek co tu kontrolować. Jeśli chcą sprawdzić czy rzeczywiście wynajmujemy ten lokal i czy prowadzimy tu firmę, to był na to czas. Przecież umowę podpisaliśmy w kwietniu. Dlaczego akurat teraz sprawdzają, czy środki unijne są dobrze wydatkowane? Na dodatek to na razie są moje środki a nie unijne – mówi pani Magda.
Dodaje, że gdyby urzędnicy poprosili ją o to, to już dawno zawiozłaby im oryginały faktur. Na razie ponosi tylko koszty. Na dodatek agencja jest zabezpieczona – podczas podpisywania umowy pani Magda musiała złożyć weksel in blanco, opiewający na sumę do 120 procent wartości dofinansowania. Umowę zabezpiecza własnym, nie firmowym, majątkiem.
Takie działania mocno podcinają korzenie projektu. Produkcja ma zostać uruchomiona dzięki kredytowi bankowemu.
– Ale zastanawiamy się czy to ciągnąć, czy zrezygnować z umowy. Tu jest za dużo niewiadomych. W banku pytają na przykład kiedy ja spłacę kredyt. Co mam im powiedzieć? Że jak dostanę pieniądze z agencji? Przecież już widzę, że tylko teoretycznie mogę je otrzymać w ciągu 40 dni, bo kontrola może trwać nie wiadomo ile. Dla mnie to żadna pomoc, tylko mnożenie problemów. Ja dużo rozumiem, ale przecież cała umowa jest zabezpieczona moim własnym majątkiem – mówi nam pani Magda.
– Jakbym wiedziała, że tak to będzie wyglądać, to bym w życiu nie złożyła wniosku o dofinansowanie. Rozumiem, że gdybym dostała pieniądze na konto to oni mają prawo kontrolować czy ja to dobrze wydałam, czy źle. Ale w tym momencie nie mam pewności czy ja dostanę jakiekolwiek pieniądze. Na serio zastanawiam się czy nie rozwiązać umowy, skoro ponoszę koszty a oni rozważą czy mi je ewentualnie zwrócić. Czuję się oszukana przez instytucję, bo zainwestowałam mnóstwo własnych środków i nadal angażuję a oni zatrzymują nie wiadomo z jakiej przyczyny – podsumowuje pani Magda.
Po kolejnych dyskusjach z urzędnikami, udowadniającymi jej swoją wyższość, napisała maila do regionalnego rzecznika funduszy europejskich. To całkowicie nowa instytucja, przepisy wykonawcze jej dotyczące weszły w życie zaledwie kilka tygodni temu. Już okazało się, jak bardzo rzecznicy są potrzebni.
Pani Magda w ciągu kilku dni po zwróceniu się o pomoc do rzecznika, dostała od agencji telefon z przeprosinami i obietnicą jak najszybszego załatwienia jej sprawy. Nagle okazało się, że kontrola to tylko formalność, środki zostaną jej wypłacone jak najszybciej i może liczyć na zrozumienie i pomoc w każdej sprawie.