
Reklama.
– Pracowałam jako asystentka stomatologiczna w dużej klinice. Otaczali mnie lekarze, którym nie brakowało pieniędzy. Pewnego dnia przyszła do naszego zespołu prezes, która pochwaliła się zdjęciami z Hawajów. Ja i moja koleżanka – pracujące za minimalną krajową – usłyszałyśmy: „zazdroszczę wam, że macie dopiero przed sobą takie wakacje”. Pomyślałam, że nigdy nie będzie mnie stać na taki wypoczynek. Nie było mnie nawet stać, żeby pojechać w ramach wakacji nad morze, a gdzie tu mowa o Hawajach. Zrobiło mi się przykro – mówi w rozmowie z INN:Polnad Natalia, technik farmaceutyczny, asystentka stomatologiczna.
W wypadku Natalii niska płaca wiązała się z koniecznością drastycznego ograniczenia wydatków. – Płaciłam rachunki i zaspokajałam podstawowe potrzeby. Nie mogłam jednak wyjść na imprezę czy do kina. Mogłoby mi nie wystarczyć funduszy do końca miesiąca. Obawiałam się tego. Miałam w planach sprzedaż mieszkania po mamie, która zmarła, i planowałam kupno nowego w większym mieście. Kiedy analizowałam sytuację, zdałam sobie sprawę, że nie utrzymam się w większej aglomeracji za najniższą pensję. Przecież ledwie wystarczy mi na opłaty, nie wspominając o podstawowych potrzebach – podsumowuje.
O takich osobach jak Natalia pisze Kamil Fejfer, autor książki „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce. To o nas”, dziennikarz portalu OKO.press, który wyjaśnia, czym jest ekonomiczne niewolnictwo. – Ekonomiczny niewolnik to ten, kto żyje na niskim poziomie zaspokojenia potrzeb bytowych. Wszystko z uwagi na niską płacę. Wykonuje obowiązki zawodowe, mając bardzo ograniczoną możliwość zmiany zajęcia – wyjaśnia podczas rozmowy z nami.
System działa tak, że utrudnia nam zmianę zawodu na lepszy. – Do niedawna większość Polaków nie miała żadnych oszczędności. Nadal jednak zarabiamy zbyt mało (najczęściej wypłacana pensja w październiku 2016 r. to ok. 1500 zł netto – przyp. red.), by móc się przekwalifikować. Brak zazwyczaj pieniędzy na dodatkowe kursy. Ponadto, zarabia się tak niewiele, że chcąc wyżyć, trzeba dużo pracować. Pracujemy więcej niż 8 godzin dziennie. Pracując ponad siły, nie ma się już energii, żeby poszerzać kompetencje. Hays Poland – firma doradztwa personalnego – przeprowadziła ciekawe badania. 75 proc. przebadanych przez nią respondentów bierze nadgodziny. Większość zabiera także pracę do domu i wykonuje obowiązki zawodowe w weekendy – przekonuje Fejfer.
Potwierdzeniem tego jest Bartłomiej Paprocki, ratownik z Wojskowego Instytutu Medycznego. Mężczyzna powiedział portalowi Forsal.pl, że wielu ratowników musi pracować na dwa etaty, bo inaczej nie zarobią na utrzymanie. Przy większej liczbie dyżurów, sam wyciąga na rękę 2200 zł. Apeluje, by w szpitalnych oddziałach ratunkowych zarabiało się tyle, co w Lidlu, czyli 3200 zł brutto. Dodaje, że syn zaprzyjaźnionej pielęgniarki zarabia więcej w Lidlu niż ona po kilkunastu latach pracy w szpitalu.
Wcale nie lepiej wygląda praca policjanta. – W policji mamy trzy poziomy. Najwyżej jest komenda główna, później komenda wojewódzka. Najniżej znajdują się komendy powiatowe, miejscowe, rejonowe i komisariaty. Najgorsze płace występują na ostatnim poziomie, gdzie zatrudnionych jest najwięcej osób. Mniej więcej 1/3 pracowników w naszej komendzie otrzymuje minimalne wynagrodzenie, a są to ludzie pracujący w zawodzie od wielu lat – zdradza INN:Poland policjant z Piaseczna koło Warszawy, który ma wyższe wykształcenie, a w organach ścigania zdążył już przepracować 10 lat.
Powiatowy Urząd Pracy w Brzegu wysyła do zarejestrowanych w nim bezrobotnych wezwania na spotkania w sprawie pracy jako policjanci. Z kolei w Łodzi, gdzie brakuje 121 funkcjonariuszy, szefowie komisariatów otrzymali pismo z poleceniem zwiększenia działań, które miałyby promować zawód, w którym zarabia się grosze.
– Zarabiam 1800 zł na rękę. Samotnie w Warszawie i najbliższych okolicach nie da się za to przeżyć. Wynajem mieszkania to minimum 1300 zł, a trzeba jeszcze jeść, ubrać się, kupić bilet miejski czy zatankować samochód. Gdyby nie to, że moja żona sporo zarabia, musiałbym chyba mieszkać z rodzicami – konkluduje policjant.