Nałęczów to malutkie miasteczko, żyjące głównie z turystów i pensjonariuszy sanatorium. Jak wiele polskich gmin borykało się z zalewem reklam, sklepami wylewającymi się na ulice i chaosem. I jako jedno z niewielu świetnie sobie z tym poradziło.
Recepta na bałagan w przestrzeni miejskiej okazała się bardzo prosta. Władze gminy zaczęły od zlikwidowania wszystkich reklam, stojących na jej terenie. Ich właściciele dostali dwa miesiące na ich usunięcie. Tym, którzy zlekceważyli zarządzenie, reklamy zostały zarekwirowane przez gminne służby. Ale nie zniszczone – można było je odebrać bez ponoszenia kosztów.
Potem władze wprowadziły nowe, rewolucyjne jak na Polskę, zasady ładu w przestrzeni publicznej. Każda firma może mieć tylko jeden szyld, każda restauracja – najwyżej jeden tzw. potykacz na chodniku przed wejściem. Żadna firma nie może zaklejać okien reklamami, wieszać reklam świetlnych i neonów.
W zamian w ośmiu punktach miasta, na skwerach i skrzyżowaniach, stanęły tablice z mapą miasta. Zostały na niej zaznaczone wszystkie lokale gastronomiczne i usługowe. Dwa razy w roku gmina drukuje na własny koszt mapy papierowe z aktualnymi informacjami. Przedsiębiorcy dostają też darmową przestrzeń na reklamę na stronie internetowej gminy.
Czy to działa?
– Zostało jeszcze kilku autorów tego wielkiego bałaganu. Ale w końcu ich banery też znikną. Jak nie teraz, to w 2019 r. – obiecuje burmistrz Nałęczowa, Andrzej Ćwiek.
Ale w ślady Nałęczowa nieśmiało ruszają inne gminy. Reklam praktycznie nie ma w Baranowie, prace nad podobnymi przepisami trwają w Zamościu i w Lublinie.
Burmistrz Nałęczowa podkreśla jednak, że najważniejsze jest budowanie współodpowiedzialności za wygląd przestrzeni publicznej. Z zawodu jest plastykiem i woli edukować przedsiębiorców, niż ich karać.
– Robiłem dużo zdjęć, spotykałem się z przedsiębiorcami, przytaczałem, mówiłem o bezsensowności plansz reklamowych w dobie internetu – opowiada Andrzej Ćwiek o nałęczowskim przepisie na sukces.