Przed hodowcami karpi najgorętszy okres w roku. Ale nie mają się z czego cieszyć – ryb jest o jedną trzecią mniej, niż rok temu. Co to oznacza? Po pierwsze – karpie będą droższe, na rynku można też znaleźć ryby z Francji lub Chin.
Karpiowe żniwa nie będą w tym roku obfite. Hodowcy tłumaczą, że karp jest rybą ciepłolubną, tymczasem w tym roku wiosna nadeszła późno. Ryby zaczęły więc żerowanie i masowe tycie dopiero w połowie czerwca. Na dodatek ryb już od początku było mniej, bo narybek zdziesiątkowały susze z lat poprzednich.
Co roku odławiamy w Polsce około 18,5 tys. ton karpia. Dużo, ale jak się okazuje, to nie wystarczy. Konieczny musi być import, z którego pochodzi ok. 4,4 tys. ton tej ryby. Z roku na rok jest on wyższy. W 2015 roku było to 3,3 tys. ton. W tym roku na polski rynek trafi też tysiąc ton karpi z Chin.
– Karpia sprowadzamy przede wszystkim z Czech, głównie w listopadzie i grudniu. W pierwszej połowie roku z Francji, głównie w postaci filetów – mówi Marta Skrzypczyk z BGŻ PNP Paribas.
Karpie, które trafią na nasze stoły muszą rosnąć przez przynajmniej jeden sezon. Wiosną do stawów trafia narybek – takie karpiki ważą po 15 dekagramów. W październiku waży 1,2 – 1,5 kilo. Już wiadomo, że w tym roku polskich karpi będzie nawet o 1/3 mniej, bo rybacy mieli mało narybku.
Będzie też przynajmniej o 1-2 zł droższy, niż przed rokiem. Cena wynosi mniej więcej 15 zł za kilogram. Ale za to karpie dzięki dobrej pogodzie rosły szybko i są większe, niż w zeszłe święta.
Mimo wszystko nasze karpie przegrywają z konkurencją z cieplejszych krajów. Wiele z tych, które są obecnie w marketach, pochodzi z Czech, Ukrainy, Litwy, Węgier a nawet Chorwacji. W tych krajach karpie rosną łącznie przed 2 lata od wyklucia się z ikry. W Polsce ten okres to 3 lata.