Firma ekstrawaganckiego miliardera Richarda Bransona pobiła symboliczny rekord. Kapsuła hyperloop rozpędziła się do 240 mil na godzinę (prawie 390 km/h). Choć ten system publicznego transportu to wciąż odległa przyszłość, oglądanie go w akcji daje niezłą frajdę.
Hyperloop to projekt, który próbuje żenić wodę z ogniem. Z jednej strony ma być szybki, jak transport lotniczy, z drugiej - tani, jak naziemny. Czyli kolej przyszłości w dosłownym znaczeniu. Takie kapsuły podróżować będą w zamkniętych rurach ze znacznie obniżonym ciśnieniem, co - dzięki nikłym oporom powietrza, pozwoli kapsule osiągnąć prędkość dźwięku - w przybliżeniu 1200 km/h.
Hyperloop przedstawił miliarder Elon Musk w formie pracy naukowej. Zaprosił firmy i naukowców, by pomysł rozwinęły i opracowały swoje rozwiązania. Sporo różnych graczy w to weszło, w tym Virgin Hyperloop One Richarda Bransona czy ekipa z Polski - Hyper Poland - o której pisaliśmy już w INN:Poland.
Lecz zanim osiągniemy prędkość dźwięku, minie sporo czasu. Prognozy o w pełni sprawnym hyperloopie wspominają o końcówce lat 20. XXI wieku. Na razie szczytową prędkością jest 240 mil na godzinę (niecałe 390 km/h) na dystansie niespełna 500 m. To wyczyn firmy Bransona, która pobiła należący wcześniej do Muska rekord o 4 mile na godzinę.
Jednak są tacy, którzy twierdzą, że projekt jest zbyt wizjonerki, a więc nie będzie uzasadniony ekonomicznie. Skoro dzisiejsze pociągi mogą osiągać prędkości oscylujące wokół 400 km/h, a modernizacji wymagają tory, po co budować zaawansowane technologicznie sieci tuneli i kapsuły?
Są co prawda wyliczenia wskazujące, że budowa sieci hyperloop może być nieznacznie droższa od konwencjonalnej szybkiej kolei, za to znacznie szybsza. Inne szacunki wskazują, że bilet, przy założeniu niespełna 50 mln pasażerów rocznie, mógłby kosztować niecałe 30 dol.
Ale to wszystko papierowe wyliczenia, mogą się szybko zdezaktualizować. Firmy zajmujące się hyperloopem muszą przekonać świat technologiczny, że to działa, a potem państwa, że to się opłaca.